Od kilku dni
mam dziwne przeczucie. Na dodatek cały czas kłócę się z Sykes'em. Lepiej być
nie mogło. Zza okna promienie słoneczne oświetlały mój pokój. Myślałam czy
wyjść czy nie, ale jak przypomniałam sobie, że zaraz będzie kolejna awantura to
wolałam zostać. Jedynie zdecydowałam się na otworzenie okna na oścież. Świeże
powietrze nieco mnie rzeźwiło.
-Nikki!!-zza drzwi dobiega głos Amy.
-Tak?-powiedziałam, niechętnie wpuszczając blondynkę. Chciałam pobyć sama.
-Idziemy...-powiedziała ciągnąć mnie za rękę.
-Co? Gdzie?...Czekaj!-chciałam uwolnić się z uścisku dziewczyny. Mamusiu, ona jest bardziej postrzelona niż ja.
-Nikki!!-zza drzwi dobiega głos Amy.
-Tak?-powiedziałam, niechętnie wpuszczając blondynkę. Chciałam pobyć sama.
-Idziemy...-powiedziała ciągnąć mnie za rękę.
-Co? Gdzie?...Czekaj!-chciałam uwolnić się z uścisku dziewczyny. Mamusiu, ona jest bardziej postrzelona niż ja.
-Wchodzimy na
spa…-nie skończyła, ponieważ przerwał jej Jack.
-Nikki....powiedział jakimś dziwnym tonem.
-Tak?-zapytałam niepewnie. Chłopak wyglądał jakoś dziwnie, jakby coś go dręczyło. Po chwili kontynuował-mama... ona...
-Nikki....powiedział jakimś dziwnym tonem.
-Tak?-zapytałam niepewnie. Chłopak wyglądał jakoś dziwnie, jakby coś go dręczyło. Po chwili kontynuował-mama... ona...
-Co z mamą?-
Nagle ogarnął mnie niepokój.
-Mama jest w szpitalu...- powiedział w tym samym momencie chłopak. Znieruchomiałam.
-Jak to?... Co się stało?-zaczęłam naciskać na chłopaka, chcąc się czegoś dowiedzieć.
-Jest w ciężkim stanie.- Te słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.-Ten facet…Jak mu było? Nieważne… On ją pobił....- Jack żartuje, przecież to nie może być prawda. Dlaczego do cholery ten dupek ją pobił? Po moich policzkał zaczęły płynąc łzy. Szybko je otarłam.
-Nie...nie wierzę... powiedz mi, że to głupi żart, to się nie stało i wszystko jest w porządku- mówiła, płacząc już jak małe dziecko. Amy mnie przytuliła.
-Ciii...- zaczęła-chcesz to możemy tam polecieć. Pokiwałam twierdząco głową, a Jack poszedł na dół poinformować Nathana.
***
Lot trwał bez żadnych utrudnień. Czułam się, jakbym już nigdy miała nie zobaczyć mamy. Jack siedział obok mnie, a Amy i Nathan po drugiej stronie. Nie wiem po co Sykes z nami leci, nie wnikam. Myśl, że mama w ciężkim stanie leży w szpitalu, bo ten palant ją pobiła, sprawiła, że cały czas płakałam. Jack mnie objął ramieniem. Pomogło, ale nadal czułam się okropnie. Z tego wszystkiego nawet nie zjadłam rano śniadania. Teraz to bez znaczenia.
-Nie przejmuj się...wszystko będzie dobrze- próbował pocieszyć mnie Jack
-Oby-uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
-Mama jest w szpitalu...- powiedział w tym samym momencie chłopak. Znieruchomiałam.
-Jak to?... Co się stało?-zaczęłam naciskać na chłopaka, chcąc się czegoś dowiedzieć.
-Jest w ciężkim stanie.- Te słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.-Ten facet…Jak mu było? Nieważne… On ją pobił....- Jack żartuje, przecież to nie może być prawda. Dlaczego do cholery ten dupek ją pobił? Po moich policzkał zaczęły płynąc łzy. Szybko je otarłam.
-Nie...nie wierzę... powiedz mi, że to głupi żart, to się nie stało i wszystko jest w porządku- mówiła, płacząc już jak małe dziecko. Amy mnie przytuliła.
-Ciii...- zaczęła-chcesz to możemy tam polecieć. Pokiwałam twierdząco głową, a Jack poszedł na dół poinformować Nathana.
Lot trwał bez żadnych utrudnień. Czułam się, jakbym już nigdy miała nie zobaczyć mamy. Jack siedział obok mnie, a Amy i Nathan po drugiej stronie. Nie wiem po co Sykes z nami leci, nie wnikam. Myśl, że mama w ciężkim stanie leży w szpitalu, bo ten palant ją pobiła, sprawiła, że cały czas płakałam. Jack mnie objął ramieniem. Pomogło, ale nadal czułam się okropnie. Z tego wszystkiego nawet nie zjadłam rano śniadania. Teraz to bez znaczenia.
-Nie przejmuj się...wszystko będzie dobrze- próbował pocieszyć mnie Jack
-Oby-uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
Weszliśmy do szpitala. Charakterystyczny zapach tego miejsca od razu podrażnił mój nos i zrobiło mi się niedobrze. Kilka głębokich wdechów i poczułam się odrobinkę lepiej. W tym czasie Jack poszedł na recepcję, żeby zapytać się gdzie leży mama. Po chwili chłopak prowadził do sali. Nie miała pojęcia, czego mogę się spodziewać.
-Mama leży w sali nr 112- powiedział Jack,
kiedy byliśmy niedaleko.
-Ja idę po kawę i cisto piętro wyżej. Może ktoś coś chce? -spytał Nathan beztroskim tonem. Nikt nie odpowiedział.- Jak nie chcecie, to nie. Jakby coś, wiecie, gdzie jestem.- dodał i z uśmiechem na twarzy poszedł do kawiarenki. Nie no, ten to na wyczucie. W duchu się ucieszyłam, że nie będzie przez jakiś czas. Powoli otwarłam drzwi i weszłam do sali, gdzie leżała mama. Widok, który zastałam, ścisnął mi serce, a w oczach momentalni pojawiły się łzy. Zamrugałam kilkanaście razy. Muszę być silna. Mama, bardzo słaba, ale wciąż przytomna leżała podpięta do przeróżnych aparatur zaplątana w niekończące się kabelki i kroplówki.
-Ja idę po kawę i cisto piętro wyżej. Może ktoś coś chce? -spytał Nathan beztroskim tonem. Nikt nie odpowiedział.- Jak nie chcecie, to nie. Jakby coś, wiecie, gdzie jestem.- dodał i z uśmiechem na twarzy poszedł do kawiarenki. Nie no, ten to na wyczucie. W duchu się ucieszyłam, że nie będzie przez jakiś czas. Powoli otwarłam drzwi i weszłam do sali, gdzie leżała mama. Widok, który zastałam, ścisnął mi serce, a w oczach momentalni pojawiły się łzy. Zamrugałam kilkanaście razy. Muszę być silna. Mama, bardzo słaba, ale wciąż przytomna leżała podpięta do przeróżnych aparatur zaplątana w niekończące się kabelki i kroplówki.
-Mamuś...-podbiegłam
do łóżka i przytuliłam ją najdelikatniej jak potrafiłam. Nie dawałam sobie rady
z powstrzymywaniem płaczu.-Co się stało?
-Dick...
zdene... rwował...się- Ciężko jej było mówić, dlatego w skupieniu starałam się
wyłapać każde słowo-...bo... nie... było... w… d... omu piwa. -Jak dorwę tego
gnoja, to go zabiję. On jest nienormalny.
-Ciiii....odpoczywaj-
powiedziałam. Zerknęłam na drzwi i dodałam już nieco weselszym tonem -mam dla
ciebie niespodziankę -Pamiętasz Jack’a?-spytałam, a mama z niedowierzaniem
patrzyła na mnie. W międzyczasie dałam
chłopaki znak, żeby wszedł.
-Jack?- na
twarz mamy wstąpił delikatny uśmiech, a w oczach kryło się zdumienie.
-Mamo...cii…
nic nie mów- zaczął i tak jak ją przytulił ją, a potem mnie objął. Prawie się
rozpłakałam, dlatego ukradkiem wytarłam oczy.
-moje...dzieci
moje kochane- mówiła mama, wkładając w to wiele wysiłku.-Jack, cieszę się że
jesteś.
-Ja też się
bardzo cieszę, mamo. – a ja dopiero teraz zauważyłam jak bardzo są do siebie
podobni. Te same oczy, nos, a kiedy się uśmiechają, kąciki ich ust identycznie
się układaj.
-Dbajcie o
siebie na wzajem- wyszeptała tak, jakbyśmy już więcej mieli jej nie zobaczyć.
Spojrzałam na nią ze smutkiem.
-Będziemy-
zapewnił ją Jack, a mama słysząc to, lekko się uśmiechnęła. W tym samym
momencie wszystkie urządzenia, do których ją podpięto, zaczęły pikać.
- NIE!!!-
zaczęłam krzyczeć i chciałam podejść do łóżka. Po moich policzkach płynęły łzy.
Jack zamknął mnie w żelaznym uścisku. Natychmiast przybiegli lekarze.
Próbowałam się wyrwać krzycząc i płacząc, ale chłopak przytulając mnie do
siebie, wyprowadził mnie na korytarz. Amy od razu zorientowała się, co się
stało i nic nie mówiąc mocno mnie przytuliła.
* **
minut później***
Lekarze
zabrali mamę. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam ich powstrzymać. Po
chwili przyszedł doktor z poważną miną.
-Bardzo mi
przykro, Pańska mama nie żyje-Dlaczego? Przecież próbowali ją ratować. T
-Nie, to nie
prawda?!!- zaczęłam jeszcze mocnej płakać, chociaż myślałam, że to jest nie
możliwe. Jack podszedł do mnie, a ja mocno się w niego wtuliłam.
-Proszę,
powiedz mi że to głupi żart!
-...
-Jack!
Powiedz coś!!!
-Przykro mi Nikki.
To nie jest żart.
-Nie
uwierzycie co widziałem...- zaczął Nathan. Po co on teraz przychodził-...co?
Macie miny jakby ktoś umarł- kontynuował beztroskim tonem. Nie mogłam tego
znieść.
-Nath...Pani
Diaz..ona nie żyje- powiedziała powoli Amy podchodząc do niego.
- Szkoda,
ale to normalne że ludzie umierają. Nie ma sensu się przejmować.- Kiedy to
mówił, czułam się jakby ktoś rozdzierał mnie na milion kawałeczków. Jak on mógł
powiedzieć coś takiego. To bolało. Cholernie bolało.
-Przepraszam
was, muszę zostać sama-oderwałam się od brata i nie patrząc na Nathana
pobiegłam przed siebie.
Pobiegłam przed siebie. Nie
miałam określonego celu. Po prostu chciałam być jak najdalej od nich, zwłaszcza
od Sykesa. Kiedy byłam już tak bardzo, zapłakana, że nie widziała, gdzie idę,
oparłam się o ścianę. Przecież to wszystko to moja wina. Mogłam temu zapobiec.
Zmęczona osunęłam się po ścianie i skuliłam się. Gdybym nie wyjeżdżała, mam
nadal by żyła. Gdybym nie znalazła głupich listów od ojca, nie chciałabym jej
zostawiać. Gdybym się wtedy nie stawiała i nie poszła do Emilly, nie byłoby
mnie tutaj. Mama by żyła. Mogłam coś zrobić. A tymczasem ją zostawiłam. Nie
pomogłam jej, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. To przeze mnie umarła. To
wszystko to moja wina. I na dodatek to cholerne przeczucie, że coś jest nie tak.
Dlaczego tego nie sprawdziłam? Dlaczego nie zadzwoniłam. Niegy nie pogodzę się
z jej śmiercią. Zwłaszcza dlatego, że to ja nawaliłam. Nie Jack, nie ojciec
tylko ja. Ludzie, którzy przechodzili obok mnie, jedynie dziwnie na mnie
patrzyli, ale oni nie mieli pojęcia, jak się czuła. W pewnej chwili
zauważyłam, że ktoś stoi obok mnie. Gdyby nie odór alkoholu, pewnie bym nie
zareagowała. Powoli podniosłam głowę. Myślałam, że śnię. To był Dick. Odruchowo
chciałam się cofnąć, jednak czując za sobą ścianę, nie miałam jak uciec.
Patrzyłam na niego przerażona. Czemu nie
zatrzymała go policja?
-No proszę,
kogo widzą moje oczy... Głupiutka córeczka przyszła odwiedzić mamusię?-powiedział,
chwiejąc się we wszystkie strony. Nie rozumiem jak można kogo zabić i się tym
nie przejmować.
-Zostaw mnie! Zabiłeś mamę! Jesteś potworem!- krzyczałam mu prosto w twarz. On a to nie reagował, tylko się wrednie uśmiechał.
-Zostaw mnie! Zabiłeś mamę! Jesteś potworem!- krzyczałam mu prosto w twarz. On a to nie reagował, tylko się wrednie uśmiechał.
-Nie pyskuj
mała suko, bo wkrótce też możesz oglądać kwiatki od spodu!
-Nie nazywaj mnie tak ty… ty… ty morderco!!!
- Miałaś nie pyskować!!!- teraz to się wkurzył. Uderzył mnie w policzek i przyparł do ściany. Chciałam rozmasować obolała miejsce, ale ten drań uniemożliwił mi ruchy rąk.
-Nie boję się ciebie…- powiedziałam, chociaż tak naprawdę byłam przerażona tym co może zrobić. On nie ma żadnych skrupułów.
-Nie boisz się? Na pewno?
-Nie- starłam się, żeby mój głos nie drżał. W tej chwili byłam zdana wyłącznie na jego łaskę. Dick spojrzał na mnie z kpiącym uśmieszkiem i z całej siły uderzył mnie w twarz. Na ustach poczułam krew. Szybko chciałam ją zetrzeć. W tym czasie mężczyzna wyjął z kieszeni nóż. Wstrzymałam oddech.
- Miałaś nie pyskować!!!- teraz to się wkurzył. Uderzył mnie w policzek i przyparł do ściany. Chciałam rozmasować obolała miejsce, ale ten drań uniemożliwił mi ruchy rąk.
-Nie boję się ciebie…- powiedziałam, chociaż tak naprawdę byłam przerażona tym co może zrobić. On nie ma żadnych skrupułów.
-Nie boisz się? Na pewno?
-Nie- starłam się, żeby mój głos nie drżał. W tej chwili byłam zdana wyłącznie na jego łaskę. Dick spojrzał na mnie z kpiącym uśmieszkiem i z całej siły uderzył mnie w twarz. Na ustach poczułam krew. Szybko chciałam ją zetrzeć. W tym czasie mężczyzna wyjął z kieszeni nóż. Wstrzymałam oddech.
- Zobaczymy
czy będziesz się rzucać jak mamusia. Dla niej się źle skończyło- wysyczał mi
przy uchu, po czym uderzył mnie w brzuch. Z bólu się skuliłam i upadłam na
podłogę. Sekundę później poczułam kopnięcie,
a ostrze znalazło się tuż obok mojej szyi. Tak bardzo mnie wszystko
bolało, że chciałam się jeszcze bardziej zwinąć w kłębek. Jednak nie zrobiłam
tego. Bałam się Dicka. Kiedy ja cierpiałam, on napawał się tym widokiem. Wstał
i znowu mnie kopnął, rechocząc z radości. Po moich policzkach leciały łzy i
mieszały się z krwią na twarzy. Niemiłosiernie bolał mnie brzuch i nic mnie już
nie obchodziło. Dick mógł mnie nawet zabić, byleby przestało boleć. Ale nie, on
się musi najpierw pobawić z ofiarą. Zrobiło mi się słabo na myśl, że mama mogła
przez to samo przechodzić. Nagle ten drań złapał mnie za ramię i gwałtownie
przewrócił na plecy tak, że uderzyłam głową o ścianę. Do oczu napłynęła kolejna
warstwa łez. Chciałam coś powiedzieć, żeby przestał, ale nie miałam na to siły.
Wysiłek jaki włożyłam, aby wyszeptać ledwo słyszalne „proszę… nie…” sprawił, że
obraz stawał się coraz bardziej zamglony, a wszytki dźwięki cichły. Resztkami
świadomości zdążyłam wyłapać jak ktoś krzyczy:
- NIKKI!!!
--------------------------------------------------------------
Siemka :DDD
oglądacie dzisiaj mecz o 3 miejsce?ja tak...kogo obstawiacie Brazylię czy Holandię
ja sama nie wiem.....pewnie wygra lepszy :P
a co do rozdziału jest trochę dłuższy niż inne.Jak wam się podoba? śmierć mamy Nikki trochę pokrzyżuje im plany....
Nie wiem co pisać wiec to chyba tyle....do następnego...kocham was <33
Biedna Nikki. Dick to potwór a Sykes to dupek. Super rozdział i mam nadzieję że szybko dodasz następny.
OdpowiedzUsuń