DAGGER IN MY HEART

Rozdziały w każdą sobotę lub jeśli będą 4 komentarze, rozdział pojawi się wcześniej.

sobota, 20 września 2014

Rozdział 21

*tydzień później
Czułam się już znacznie lepiej i zaczynało mi brakować spacerów na świeżym powietrzu. Przez cały czas Nathan się mną troskliwie zajmował (wiem, brzmi to dziwnie, ale taka prawda) i nie pozwalał mi wychodzić z domu. Pilnował, żebym zdrowo się odżywiała, ciepło ubierała, miała zorganizowany czas i żebym się nie przemęczała.  Okazało się również, że potrafimy normalnie rozmawiać, bez żadnych wrzasków i przekleństw. Nawet opowiedział mi trochę o sobie. Innymi słowy chłopak okazał się całkiem miły. Byłam zdziwiona jego zachowaniem, ale nie zaprzeczę, że zdecydowanie wolałam go nowym wydaniu. Przeszkadzał mi tylko jeden maleńki szczegół.
- Nicole! !!!- Mimo wielu próśb i fochów nadal zwraca się do mnie pełnym imieniem. A mogło być tak pięknie.
- O co chodzi?- Spytałam schodząc po schodach.
- Skoro cały poprzedni tydzień musiałem się tobą zajmować, to teraz twoja kolej.- Powiedział z uśmieszkiem.
- Co masz na myśli?
- Przez cały…. No może nie cały tydzień będziesz robić obiady.
- Żartujesz?! Ja nie umiem gotować-  próbowałam się bronić, ale nie przychodziły mi do głowy żadne inne argumenty.
-Jack mówił coś innego. Podobno dużo gotowałaś i to całkiem nieźle.
- A on to niby skąd może wiedzieć?  - Ponownie spytałam. No to jest już kompletnym brakiem intymności. Przecież tylko raz czy dwa razem z Amy przygotowałam jakiś obiad, a to o niczym jeszcze nie świadczy.
-On każdą wolną chwilę poświęcał, żeby patrzeć, co się dzieje u ciebie i u twojej matki- rzucił beztrosko. Gdy to usłyszałam, zamurowało mnie i nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa.  
- A… Ale… Ja nie wiedziałam.
- Ale teraz wiesz, więc gotuj coś, bo głodny jestem.
- Nie wiem, na co masz ochotę.
- Cokolwiek byleby było szybko i smacznie- poinstruował mnie siadając przy stole.  Super. Zostałam wsypana przez własnego brata i niech on  tylko wróci to skopię  go za to, że przez niego mało co zawału nie dostałam jak mówili o samolocie, za to teraz  i za to, że nie powiedział ani słowa, że mnie śledził. To  już przesada. A wracając do obiadu, nie miała zielonego pojęcia, co ugotować, żeby spełniało wymagania Sykesa.  W dodatku on cały czas bezczelnie się na mnie gapił. Po krótkim namyśle stwierdziłam że zrobię pizzę.
- Pomożesz mi? Będzie szybciej.
-A niby w czym znowu ma ci pomagać? 
-Jak to znowu?- spytałam niepewnie;
- No normalnie, znowu- podniósł głos.
-Nie wiem o co ci chodzi- patrzyłam na niego ze zdziwieniem.
-Nie? Nie wiesz?!- zaczął się denerwować.
- Nie, nie wiem. Wyjaśnij- starałam się zachować spokojny ton głosu.
- A proszę bardzo!- Warknął- Pomogłem ci wydostać się z tamtej zjebanej rodziny- zaczął wyliczać na palcach - Chronię cię przed Jay'em, uratowałem cię dwa razy przed Dick'em,  pomagałem ci jak byłaś chora...
-Nie mów tak o mojej rodzinie-przerwałam mu- a przed Jay’em wcale nie musisz mnie chronić!- już chciałam wyjść- Jak to dwa razy mnie...? -spojrzałam na niego pytająco.
-W szpitalu i w domu, ale teraz wydaje mi się że mogłem cię tam zostawić, bo jesteś straszną egoistką!!! -Zaczął wrzeszczeć, na co ja wybiegłam z kuchni i niewiele  myśląc chciałam uciec z domu, niestety gdy złapała za klamkę… CHOLERNY SYKES musiał zamknąć drzwi na klucz.
- Tego szukasz?-spytał kpiąco bawiąc się  kluczem. Nie patrząc na niego, poszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Mało prawdopodobne było, że chłopak mógłby tu przyjść, ale na wszelki wypadek wolałam się jakoś odciąć od niego.  Nieco roztrzęsiona zsunęłam się po ścianie i jeszcze raz dokładnie przeanalizowałam wypowiedź Nathana. Nie rozumiem. Jak można być w jednej chwili miłym, a sekundę później wrzeszczeć bez powodu. Wcale nie prosiłam go, żeby mnie ratował. W każdej z tych sytuacji robił to z własnej woli. Bez przymusu. Tylko, że… musiałabym być jakaś niedorozwinięta, żeby myśleć, że robi to ze względu na mnie. Jedynie dla Jack’a się pofatygował i wyciągnął mnie kłopotów. No i skoro nie powiedział mi o tym wcześniej, pewnie wcale nie zamierzał, a teraz poniosły go emocje i się wygadał. Jeśli tak ma wyglądać reszta mojego pobytu tutaj, że Sykes najpierw udaje miłego, a później krzyczy na mnie o byle błahostkę, to nie chcę tu być.


Rozejrzałam się po pokoju i w jednej chwili zapragnęłam się wyprowadzić, wyjść na dwór, uciec… cokolwiek, byleby nie siedzieć w tym domu.  Usłyszałam pukanie, a po sekundzie zza drzwi do biegał głos Sykes.  Zignorowałam go. Był ostatnią osobą, którą miałam zamiar oglądać. Miałam nadzieję, że sobie pójdzie, ale nie ustępował.
- Nicol, wiem, że tam jesteś… Otwórz te drzwi- powtarzał non stop. Ale nawet słowem nie wspomniał, że chce przeprosić czy chociażby porozmawiać. Podeszłam do okna i dostałam olśnienia. Co prawda mam pokój na piętrze i to bez balkonu, ale obok jest dach werandy, więc  gdybym się złapała parapetu od okna na półpiętrze, mogłabym przeskoczyć,  a z dachu zejść łatwo, więc jaki to problem?
- Nicol, uprzedzam, że jeśli nie otworzysz tych drzwi, to zaraz sam je otworzę i wejdę do środka, słyszysz mnie?- tak, jasne, że słyszę, ale nie zamierzam cię słuchać, pomyślałam. Założyłam bluzę, biorąc głęboki wdech, weszłam na parapet. Raz, dwa, trzy… Odbijając  się  okna, zgrabnie przedostałam się na dach i nawet parapet na półpiętrze był niepotrzebny. Ostrożnie zeskoczyłam na ziemię i modląc się, żeby Sykes mnie usłyszał, pobiegłam w stronę lasu za ogrodem.   Znalazłam takie drzewo, na które mogłam wejść bez problemu i miałam stamtąd dobry widok na dom. Naciągnęłam rękawy bluzy, ponieważ było dość chłodno. Nagle usłyszała krzyk Nathana.
-NICOL!!!- był wściekły. Nie, wściekły to mało powiedziane. Wpadł w furię. Stał przy oknie i uważnie obserwował okolicę. Niestety nie miał szans mnie znaleźć. Jego reakcja nieco mnie rozbawiła. Po chwili wybiegł z domu i nerwowo zaczął się rozglądać.  Kilkakrotnie okrążył dom dookoła, ale bezskutecznie. Nie chciało mi się patrzeć na jego bezsensowne poszukiwania, dlatego postanowiłam wejść na inną gałąź. Zrobiłam zaledwie jeden krok, ale poczułam mały trzask. Okej, jeszcze panuję na sytuacją. Wygodnie rozsiadłam się na drzewie (jakkolwiek dziwnie to brzmi), założyłam słuchawki i włączyłam  playlistę- skoro oddał mi telefon, do woli słuchałam muzyki. Nie mogłam natomiast się przenieść gdzieś indziej, bo mogłabym uszkodzić gałąź, a tak to jeszcze dam radę zejść.
Piosenek było kilka i ze wszystkimi wiązała się ta sama historia.  Zazwyczaj było tak, że kiedy wracałam do domu po długich godzinach w szkole, oczywiście dochodziło do awantury z Dickiem. Wtedy zamykałam się u siebie w pokoju lub uciekłam z domu i godzinami słuchałam tego samego. Opierając się o pień, pociągnęłam pod brodę kolana i objęłam je rękami.  Robiło się coraz później, ale nie zamierzałam wracać. Cicho nucąc ulubioną melodię, wpatrywałam się las i wracałam myślami do różnych wydarzeń z życia.
Niespodziewanie coś uderzyło mnie w ramię. Wystraszona, rozejrzałam się dookoła i na drzewie kilka metrów dalej, zobaczyłam Sykesa. Po chwili przerażenie ustąpiło i na jego miejscu pojawiła się złość. Instynktownie wyłączyłam muzykę.  Nie odzywałam się.
- Jak na kryjówkę, wybrałaś słabe miejsce- powiedział jakby od niechcenia. Zignorowałam go.
- Pamiętasz, że nie możesz wychodzić sama z domu? Do jasnej cholery, przecież mogło ci się coś stać- zaczął się denerwować.- Zamierzasz mnie ignorować? Tak? Jak sobie chcesz.
Nadal mu nie odpowiadałam, tylko patrzyłam na swoje splecione dłonie.
- Chyba musimy wrócić do starych zasad kiedy trzeba cię non stop pilnować, nie sądzisz? Może byłabyś wtedy grzeczniejsza. A tak w ogóle Jack dzwonił. Jutro wracają. Nawet pytał o ciebie, ale powiedziałem, że chwilowo jesteś zajęta. Chyba nie skłamałem, bo przecież  ucieczka jest bardzo pasjonującym zajęciem.
- Nadal  chcesz milczeć? Proszę bardzo. Właśnie upodabniasz się do swojego tatulka. Gówno myślisz o innych i  zawsze chcesz postawić na swoim, a jak coś się sypie, spierdzielasz jak najdalej. Jesteś tak samo głupia jak on- Jak on śmie tak mówić?! Przecież to nieprawda! Nie chciałam, żeby widział jak bardzo mnie tym ranił, dlatego założyłam słuchawki i włączając muzykę, schowałam głowę między kolana.  Chłopak milczał, ale czułam, że mi się przygląda. Czemu najpierw mówił, że wyciągnął mnie z tego „bagna” i uwolnił od Dick’a, skoro zachowuje się tak samo jak on. Nie mógł sobie już odpuścić tego poniżania? Czemu moje życie musi być takie ciężkie? Czy już nie będę szczęśliwa? Zawsze muszę liczyć tylko na siebie.
Nie wiem ile czasu minęło. Piosenka dawno się skończyła, było już ciemno, a my siedzieliśmy w ciszy. Nagle moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Zmarzłam. Zwykła bluza nie był dobrym pomysłem.
- Nicol, wracasz do domu?- spytał Sykes już zupełnie innym głosem, spokojniejszym. Zamarzałaś, a chyba nie chcesz być znowu chora.- Czyżby wracała pan troskliwy? Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Chodź, porozmawiamy w do…- przerwał wpół słowa, zauważając łzy. Szybko wytarłam oczy.
- Możemy wracać- odparłam cicho. Chłopak natychmiast zeskoczył z drzewa, ale przy lądowaniu coś mu wypadło. Szybko to podniósł. Tym czymś był pistolet. Po co on go brał? O nie… Przez cały czas miał przy sobie broń, w każdej chwili mógł strzelić, chociaż ze  względu na Jack’a nie zrobiłby tego, ale to nie zmienia faktu, że miał przy sobie pistolet. Wpadłam w panikę. Co jak co, ale broń w każdej postaci mnie przeraża. Od zawsze bałam się wszelkiego rodzaju pistoletów. Przysunęłam się bliżej pnia.
- Schodzisz?- spytał, obserwując moje zachowanie. Pokręciłam głową.
- Przed chwilą mówiłaś co innego- chyba się zniecierpliwił.
- Ale przed chwilą nie wiedziałam, że masz przy sobie broń- odpowiedziałam.
-Ty się nadal tego boisz?- spytała rozbawiony, ale widząc moją minę westchnął i odłożył „niebezpieczną zabawkę” kilka kroków od siebie. No dobra, mogę zejść. Zsunęłam się jedną nogą, ale kiedy lekko oparłam się pękniętą gałąź, ona się złamała, a ja o mało nie spadłam. Świetnie. Teraz utknęłam na tym drzewie.
 - Skacz!
- Nie! Jak skoczę, to się połamię.
- A jak z dachu skakałaś to co? Wtedy nie myślałaś, że się połamiesz?
- Wtedy było widno i niżej. Stąd nie zeskoczę!
- Skacz.
- Powiedziałam, że
- Skacz, złapię cię- popatrzyłam na niego przerażona.  Równie dobrze może mnie nie złapać. Niby czemu mam mu wierzyć.- Nicol, nie bój się, bo obiecuję, że cię złapię.
No dobra. Najwyżej się połamię, albo skręcę kark. Raz się żyje.  Wdech i skoczyłam. Po sekundzie poczułam jak Sykes mocno mnie trzyma w swoich ramionach. Zaczął iść w stronę domu.
- Możesz mnie puścić.
- Mogę, ale wtedy możesz uciec.
- A pistolet?- zapytałam zdziwiona.
- Mam go w kieszeni z tyłu- odparł rozbawiony.  Znieruchomiałam. Jakim cudem?- Wziąłem go, jak panikowałaś, że się połamiesz.
                             ***
Siedzieliśmy w salonie, oglądaliśmy jakąś głupią komedię i jedliśmy zamówioną pizzę. Tja, miało być szybko i smacznie. Żadne z nas nie interesowało się fabułą filmu. Postanowiłam zapytać Sykesa o coś, co nie dawało mi spokoju.
- Jak długo tam siedziałeś?
- W sensie, że na drzewie? Wystarczająco długo, żeby posłuchać jak śpiewać. Masz niezły głos.
- Tak w ogóle to dziękuję, że jednak mnie uratowałeś wtedy- powiedziałam cicho.
- Spoko.  Nie bierz do siebie tego, co mówiłem o twoim ojcu. Nie jesteś do niego podobna- nagle wstał i wyszedł gdzieś, by po chwili wrócić z winem  i dwoma kieliszkami.
- Pijesz?- powiedział otwierając butelkę.
-Ale nie dużo- odparłam. Z towarzystwem wina skończyliśmy oglądać film, który stał się dużo zabawniejszy, niż wcześniej.  Nawet się nie zorientowałam kiedy Sykes przyniósł drugą butelkę, ale tym razem wódki. Jeśli chce mnie upić, to na razie radzi sobie doskonale. Gorzej ze mną, bo będąc pijana, wyprawiam różne głupoty.
- Tak w ogóle, nie chcę cię znowu zamakać w pokoju- wyznała Nathan siadając bliżej mnie.
- To dobrze, bo nie chcę tam siedzieć- odparłam radośnie.- Te reklamy są głupie- zrobiłam smutną minkę patrząc na telewizor.
- Gdzieś był pilot, ale go nie ma-  pocieszał mnie Nathan. Spróbowałam wstać, jednak alkohol robił swoje i natychmiast wyglądałam na kolanach chłopaka.
- Oj, ktoś tu znowu na mnie leci.
- Jak nie ma wyboru- zażartowałam. Nagle Nathan mnie pocałował. Bez wahania to odwzajemniłam.
-Co ty zrobiłeś?- zapytałam gdy się oderwaliśmy. Powinnam być na niego zła, ale za bardzo szumiało mi już w głowie. 
- Masz na myśli to?- Zapytał i znowu zaczął mnie całować.

- Mhm- odparłam i tym razem to ja zacząłem go całować. W pewnym wziął mnie na ręce i zaczęliśmy iść na górę.  Tak dokładniej to on szedł, a ja cały czas go całowałam.  Gdy położył mnie na łóżku, szeroko się uśmiechnęłam i przyciągnęłam go do siebie.


6 komentarzy:

  1. Dlaczego taki krótki? Pisz szybciutko następny. Pewnie już to wcześniej pisałam, ale niech Sykes się w końcu ogarnie. Super rozdział. Życzę weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rodział czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojj Nie Dobry Sykes :/
    Czy Oni Kiedyś Wkońcu Będą Razem Heh ?
    Rozdział Strasznie Krótki Ale Zajebisty
    Weny & Do Nastepnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział fantastyczny!
    Znowu się kłócą...
    Do nn <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Wooow! Druga część taka...super

    OdpowiedzUsuń