DAGGER IN MY HEART

Rozdziały w każdą sobotę lub jeśli będą 4 komentarze, rozdział pojawi się wcześniej.

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 11

Od kilku dni mam dziwne przeczucie. Na dodatek cały czas kłócę się z Sykes'em. Lepiej być nie mogło. Zza okna promienie słoneczne oświetlały mój pokój. Myślałam czy wyjść czy nie, ale jak przypomniałam sobie, że zaraz będzie kolejna awantura to wolałam zostać. Jedynie zdecydowałam się na otworzenie okna na oścież. Świeże powietrze nieco mnie rzeźwiło.
-Nikki!!-zza drzwi dobiega głos Amy.
-Tak?-powiedziałam, niechętnie wpuszczając blondynkę. Chciałam pobyć sama.
-Idziemy...-powiedziała ciągnąć mnie za rękę.
-Co? Gdzie?...Czekaj!-chciałam uwolnić się z uścisku dziewczyny. Mamusiu, ona jest bardziej postrzelona niż ja.
-Wchodzimy na spa…-nie skończyła, ponieważ przerwał jej Jack.
-Nikki....powiedział jakimś dziwnym tonem.
-Tak?-zapytałam niepewnie. Chłopak wyglądał jakoś dziwnie, jakby coś go dręczyło. Po chwili kontynuował-mama... ona...
-Co z mamą?- Nagle ogarnął mnie niepokój.
-Mama jest w szpitalu...- powiedział w tym samym momencie chłopak. Znieruchomiałam.
-Jak to?... Co się stało?-zaczęłam naciskać na chłopaka, chcąc się czegoś dowiedzieć.
-Jest w ciężkim stanie.- Te słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.-Ten facet…Jak mu było? Nieważne… On ją pobił....- Jack żartuje, przecież to nie może być prawda. Dlaczego do cholery ten dupek ją pobił? Po moich policzkał zaczęły płynąc łzy. Szybko je otarłam.
-Nie...nie wierzę... powiedz mi, że to głupi żart, to się nie stało i wszystko jest w porządku- mówiła, płacząc już jak małe dziecko. Amy mnie przytuliła.
-Ciii...- zaczęła-chcesz to możemy tam polecieć. Pokiwałam twierdząco głową, a Jack poszedł na dół  poinformować Nathana.

                                    ***
Lot trwał bez żadnych utrudnień. Czułam się, jakbym już nigdy miała  nie zobaczyć  mamy. Jack siedział obok mnie, a Amy i Nathan po drugiej stronie. Nie wiem po co Sykes z nami leci, nie wnikam. Myśl, że mama w ciężkim stanie leży w szpitalu, bo ten palant ją pobiła, sprawiła, że cały czas płakałam. Jack mnie objął ramieniem. Pomogło, ale nadal czułam się okropnie. Z tego wszystkiego nawet nie zjadłam rano śniadania. Teraz to bez znaczenia. 
-Nie przejmuj się...wszystko będzie dobrze- próbował pocieszyć mnie Jack
-Oby-uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
                                   ***
 Weszliśmy do szpitala. Charakterystyczny zapach tego miejsca od razu podrażnił mój nos i zrobiło mi się niedobrze. Kilka głębokich wdechów i poczułam się odrobinkę lepiej. W tym czasie Jack poszedł na recepcję, żeby zapytać się gdzie leży mama. Po chwili chłopak prowadził do sali. Nie miała pojęcia, czego mogę się spodziewać.
 -Mama leży w sali nr 112- powiedział Jack, kiedy byliśmy niedaleko.
-Ja idę po kawę i cisto piętro wyżej. Może ktoś coś chce? -spytał Nathan beztroskim tonem. Nikt nie odpowiedział.- Jak nie chcecie, to nie. Jakby coś, wiecie, gdzie jestem.- dodał i z uśmiechem na twarzy poszedł do kawiarenki. Nie no, ten to na wyczucie. W duchu się ucieszyłam, że nie będzie przez jakiś czas. Powoli otwarłam drzwi i weszłam do sali, gdzie leżała mama. Widok, który zastałam, ścisnął mi serce, a w oczach momentalni pojawiły się łzy. Zamrugałam kilkanaście razy. Muszę być silna. Mama, bardzo słaba, ale wciąż przytomna leżała podpięta do przeróżnych aparatur zaplątana w niekończące się kabelki i kroplówki.
-Mamuś...-podbiegłam do łóżka i przytuliłam ją najdelikatniej jak potrafiłam. Nie dawałam sobie rady z powstrzymywaniem płaczu.-Co się stało?
-Dick... zdene... rwował...się- Ciężko jej było mówić, dlatego w skupieniu starałam się wyłapać każde słowo-...bo... nie... było... w… d... omu piwa. -Jak dorwę tego gnoja, to go zabiję. On jest nienormalny.
-Ciiii....odpoczywaj- powiedziałam. Zerknęłam na drzwi i dodałam już nieco weselszym tonem -mam dla ciebie niespodziankę -Pamiętasz Jack’a?-spytałam, a mama z niedowierzaniem patrzyła na mnie. W międzyczasie  dałam chłopaki znak, żeby wszedł.
-Jack?- na twarz mamy wstąpił delikatny uśmiech, a w oczach kryło się zdumienie.
-Mamo...cii… nic nie mów- zaczął i tak jak ją przytulił ją, a potem mnie objął. Prawie się rozpłakałam, dlatego ukradkiem wytarłam oczy.
-moje...dzieci moje kochane- mówiła mama, wkładając w to wiele wysiłku.-Jack, cieszę się że jesteś.
-Ja też się bardzo cieszę, mamo. – a ja dopiero teraz zauważyłam jak bardzo są do siebie podobni. Te same oczy, nos, a kiedy się uśmiechają, kąciki ich ust identycznie się układaj.
-Dbajcie o siebie na wzajem- wyszeptała tak, jakbyśmy już więcej mieli jej nie zobaczyć. Spojrzałam na nią ze smutkiem.
-Będziemy- zapewnił ją Jack, a mama słysząc to, lekko się uśmiechnęła. W tym samym momencie wszystkie urządzenia, do których ją podpięto, zaczęły pikać.
- NIE!!!- zaczęłam krzyczeć i chciałam podejść do łóżka. Po moich policzkach płynęły łzy. Jack zamknął mnie w żelaznym uścisku. Natychmiast przybiegli lekarze. Próbowałam się wyrwać krzycząc i płacząc, ale chłopak przytulając mnie do siebie, wyprowadził mnie na korytarz. Amy od razu zorientowała się, co się stało i nic nie mówiąc mocno mnie przytuliła.
                             *** minut później***
Lekarze zabrali mamę. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam ich powstrzymać. Po chwili przyszedł doktor z poważną miną.
-Bardzo mi przykro, Pańska mama nie żyje-Dlaczego? Przecież próbowali ją ratować. T
-Nie, to nie prawda?!!- zaczęłam jeszcze mocnej płakać, chociaż myślałam, że to jest nie możliwe. Jack podszedł do mnie, a ja mocno się w niego wtuliłam.
-Proszę, powiedz mi że to głupi żart!
-...
-Jack! Powiedz coś!!!
-Przykro mi Nikki. To nie jest żart.
-Nie uwierzycie co widziałem...- zaczął Nathan. Po co on teraz przychodził-...co? Macie miny jakby ktoś umarł- kontynuował beztroskim tonem. Nie mogłam tego znieść.
-Nath...Pani Diaz..ona nie żyje- powiedziała powoli Amy podchodząc do niego.
- Szkoda, ale to normalne że ludzie umierają. Nie ma sensu się przejmować.- Kiedy to mówił, czułam się jakby ktoś rozdzierał mnie na milion kawałeczków. Jak on mógł powiedzieć coś takiego. To bolało. Cholernie bolało.
-Przepraszam was, muszę zostać sama-oderwałam się od brata i nie patrząc na Nathana pobiegłam przed siebie.
Pobiegłam przed siebie. Nie miałam określonego celu. Po prostu chciałam być jak najdalej od nich, zwłaszcza od Sykesa. Kiedy byłam już tak bardzo, zapłakana, że nie widziała, gdzie idę, oparłam się o ścianę. Przecież to wszystko to moja wina. Mogłam temu zapobiec. Zmęczona osunęłam się po ścianie i skuliłam się. Gdybym nie wyjeżdżała, mam nadal by żyła. Gdybym nie znalazła głupich listów od ojca, nie chciałabym jej zostawiać. Gdybym się wtedy nie stawiała i nie poszła do Emilly, nie byłoby mnie tutaj. Mama by żyła. Mogłam coś zrobić. A tymczasem ją zostawiłam. Nie pomogłam jej, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. To przeze mnie umarła. To wszystko to moja wina. I na dodatek to cholerne przeczucie, że coś jest nie tak. Dlaczego tego nie sprawdziłam? Dlaczego nie zadzwoniłam. Niegy nie pogodzę się z jej śmiercią. Zwłaszcza dlatego, że to ja nawaliłam. Nie Jack, nie ojciec tylko ja. Ludzie, którzy przechodzili obok mnie, jedynie dziwnie na mnie patrzyli, ale oni nie mieli pojęcia, jak się czuła.  W pewnej chwili zauważyłam, że ktoś stoi obok mnie. Gdyby nie odór alkoholu, pewnie bym nie zareagowała. Powoli podniosłam głowę. Myślałam, że śnię. To był Dick. Odruchowo chciałam się cofnąć, jednak czując za sobą ścianę, nie miałam jak uciec. Patrzyłam na niego przerażona.  Czemu nie zatrzymała go policja?
-No proszę, kogo widzą moje oczy... Głupiutka córeczka przyszła odwiedzić mamusię?-powiedział, chwiejąc się we wszystkie strony. Nie rozumiem jak można kogo zabić i się tym nie przejmować.
-Zostaw mnie! Zabiłeś mamę! Jesteś potworem!- krzyczałam mu prosto w twarz. On a to nie reagował, tylko się wrednie uśmiechał.
-Nie pyskuj mała suko, bo wkrótce też możesz oglądać kwiatki od spodu!
 -Nie nazywaj mnie tak ty… ty… ty morderco!!!
- Miałaś nie pyskować!!!- teraz to się wkurzył. Uderzył mnie w policzek i przyparł do ściany. Chciałam rozmasować obolała miejsce, ale ten drań uniemożliwił mi ruchy rąk.
-Nie boję się ciebie…- powiedziałam, chociaż tak naprawdę byłam przerażona tym co może zrobić. On nie ma żadnych skrupułów.
-Nie boisz się? Na pewno?
-Nie- starłam się, żeby mój głos nie drżał. W tej chwili byłam zdana wyłącznie na jego łaskę. Dick spojrzał na mnie z kpiącym uśmieszkiem i z całej siły uderzył mnie w twarz. Na ustach poczułam krew. Szybko chciałam ją zetrzeć. W tym czasie mężczyzna wyjął z kieszeni nóż. Wstrzymałam oddech.
- Zobaczymy czy będziesz się rzucać jak mamusia. Dla niej się źle skończyło- wysyczał mi przy uchu, po czym uderzył mnie w brzuch. Z bólu się skuliłam i upadłam na podłogę. Sekundę później poczułam kopnięcie,  a ostrze znalazło się tuż obok mojej szyi. Tak bardzo mnie wszystko bolało, że chciałam się jeszcze bardziej zwinąć w kłębek. Jednak nie zrobiłam tego. Bałam się Dicka. Kiedy ja cierpiałam, on napawał się tym widokiem. Wstał i znowu mnie kopnął, rechocząc z radości. Po moich policzkach leciały łzy i mieszały się z krwią na twarzy. Niemiłosiernie bolał mnie brzuch i nic mnie już nie obchodziło. Dick mógł mnie nawet zabić, byleby przestało boleć. Ale nie, on się musi najpierw pobawić z ofiarą. Zrobiło mi się słabo na myśl, że mama mogła przez to samo przechodzić. Nagle ten drań złapał mnie za ramię i gwałtownie przewrócił na plecy tak, że uderzyłam głową o ścianę. Do oczu napłynęła kolejna warstwa łez. Chciałam coś powiedzieć, żeby przestał, ale nie miałam na to siły. Wysiłek jaki włożyłam, aby wyszeptać ledwo słyszalne „proszę… nie…” sprawił, że obraz stawał się coraz bardziej zamglony, a wszytki dźwięki cichły. Resztkami świadomości zdążyłam wyłapać jak ktoś krzyczy:
- NIKKI!!!


--------------------------------------------------------------
Siemka :DDD
oglądacie dzisiaj mecz o 3 miejsce?ja tak...kogo obstawiacie  Brazylię czy Holandię 
ja sama nie wiem.....pewnie wygra lepszy :P
a co do rozdziału   jest trochę dłuższy  niż inne.Jak wam się podoba? śmierć mamy Nikki trochę pokrzyżuje im plany....
Nie wiem co pisać wiec to chyba tyle....do następnego...kocham was <33     

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 10

Po wyjściu Jack'a i Amy, Nathan błyskawicznie zabrał się za sprzątanie całego domu. Nie raz chciałam mu pomoc, sama nie wiem dlaczego, ale on dosyłał mnie z kwitkiem. Siedziałam na kanapie i trochę śmieszyło mnie jak chłopak śpieszy się ze sprzątaniem. Musiałam się hamować, żeby nie wybuchła awantura. Wstałam i podeszłam do niego. -Może jednak ci pomogę- zaproponowałam niepewnie, bo bałam się jego reakcji, jednak głupio się czułam siedząc i nic nie robiąc. Nie mogłam już tego wytrzymać.

-Kurwa.....Mówiłem Ci że NIE!!!-zaczął się drzeć.
-Dobra... Nie musisz się tak krzyczeć-powiedziałam i chciałam odejść ale załapał nie za nadgarstek. -Zaraz zaraz, gdzie uciekasz?!- Przyciągając mnie do siebie.
 -Jak najdalej od ciebie?!-wiedziała, że będę żałować tych słów.  
-Coś ty do cholery powiedziałaś?!!-ścisnął mnie mocniej.
 -To co słyszałeś!-odpysknęłam chłopakowi i wyrwałam rękę.

-Ooo...Nie będziesz się tak do mnie odzywać!!!-nie wiem jak, ale nagle znalazł się przed mną.
 -A niby jak mam się do ciebie odzywać?!-ta kłótnia zaczęła mnie denerwować i chociaż na pewno będę za to ukarana, to nie potrafiłam być dla niego miła. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale przerwały mu otwierające się drzwi. O cholera!!! Czy to rodzice Sykes'a?  NIE!!! Spojrzałam się na niego,  a on  od razu podszedł w stronę wejścia.
 -Nath, witaj synku!-powiedziała kobieta przytulając go .Ja chciałam ukradkiem uciec do góry, jednak nie udało mi się.
 -Nicole!?-zawołał mnie Nathan. Czego on chce? I przecież wie, że nie lubię kiedy tak się do mnie zwraca. -Słucham?- odparłam z ociąganiem. -Chodź do nas- zawołał, patrząc się na mnie, jakby zaraz miał mnie zabić. Głęboki wdech i stanęłam obok niego, zachowując bezpieczną odległość.

-Mamo, Tato, poznajcie Nicole-powiedział chłopak. -To jest…?

- Dziewczyna Nathna- oznajmiła wesoło Amy. Ja zamarłam słysząc to i posłałam jej spojrzenie mówiące "oszalałaś!!!". Ona tylko się  uśmiechnęła, a z ruchu jest ust odczytałam „Też cię kocham”.  Widziałam, że Nathan z tego pomysłu też nie jest zadowolony.
-Nareszcie mój synek się ustatkował jak normalny chłopak- ucieszyła się mama chłopaka. Nathan przysunął się do mnie i  jedną ręką objął mnie w tali. Państwo Sykes poszli do salonu. Gdy zniknęli z mojego pola widzenia, natychmiast zrzuciłam z siebie rękę Nathana robiąc przy tym kwaśną minę. On się tylko wrednie uśmiechnął i zaciągnął mnie do pokoju.                                      

 *** 


Od jakiejś godziny siedzę i strasznie się nudzę słuchając opowieści rodziców Nathana. Może gdybym znała trochę ich rodzinę, to byłoby to ciekawsze,  a kończenie historyjek zaczętych przy ostatnim spotkaniu albo i wcześniej, niewiele mi mówi.  
-Napijecie się czegoś?-spytał Nathan.  
-Tak, jakbyś mógł-odpowiedział pan Sykes
 -A ty mamo?
-Tak, to co zawsze.
 -Kochanie, pomożesz mi?-zapytał. Ja nie zareagowałam. -Nicole?-powtórzył, na co zerwałam się w tempie natychmiastowym i poszłam za chłopakiem do kuchni. No to się zacznie. -Co nie reagujesz?!-zaczął z wyrzutem, ale tak, żeby nikt nie słyszał.

-a ty myślisz że, co...-
 -Nath...pokrój szarlotkę- przerwała mi Amy, która zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nie odzywając się wstawiłam wodę na herbatę.
-Podaj mi nóż!-powiedział Nathan patrząc się na mnie jakbym nie wiadomo co zrobiła. Podeszłam do suszarki z naczyniami i podałam mu to, o co prosił (a raczej co rozkazał, żeby podać).Gdy chłopak kroił ciasto, ja zalewałam herbatę .Odstawiłam czajnik i wzięłam tacę, kiedy nagle Nathan wpadł we mnie i o mało co się nie wywróciłam.  
-Uważaj trochę-powiedziałam głosem wyzutym z emocji i położyłam tacę. Chciałam ułożyć kubki z herbatą i kawą, ale Nathan musiał się jak zwykle czepiać.
-Co ty do cholery robisz?-zaczął znowu gadać. MASAKRA!
-Ja? To ty na mnie wszedłeś a nie ja na ciebie-odparłam, na co chłopak obrócił mnie i byłam twarzą do niego. Charakter ma potworny, ale mogę zaprzeczyć, że jest wyjątkowo przystojny. -Co ty sobie kurwa myślisz?!- wysyczał mi do ucha
-Myślisz,  że ci wszystko wolno, bo jesteś siostrą Jacak'a?Ooo...nie, u mnie nie będziesz się rządzić bo wylądujesz w piachu! – Powiedział to takim tonem, że się rzeczywiście się  wystraszyłam. Przecież on jest do wszystkiego zdolny.- Zrozumiałaś?

Zamierzałam odpowiedzieć, ale zobaczyłam mamę Nathana. Spojrzałam się na nią kątem oka i spuściłam wzrok. Nawet nie zorientowałam się kiedy chłopak mnie pocałował. Chciałam się oderwać od niego, jednak nie mogłam. Dopiero po jakichś 30 sekundach, kiedy pani Sykes niby dyskretnie się ulotniła do salonu, udało mi  się od niego odsunąć.
 -Ciebie to już kompletnie pojebało?!- zdenerwowałam się na niego, a on przyłożył mi palec do ust. -Cicho...ty nic kurwa nie rozumiesz. 
  -To mi wytłumacz?-powiedziałam zdejmując jego  palec z moich ust.  
-Nie będę ci niczego tłumaczył. -To nie! Wypuść mnie lepiej!-odparłam wkurzona. Spojrzał się na mnie i wypuścił z uścisku.
                                    

 ***
 Rodzice Nathana pojechali jakieś dwie godziny temu. Nareszcie!! Dłużej nie mogłabym wytrzymać udawania dziewczyny Nathana.  
-Nikki?...nie jesteś głodna? –spytał Jack
 -Nieeee.....odpowiedziałam chłopakowi  
-Coś ci jest? -spytał  
-Nie, no coś ty? Jest ok....Jakby mi coś było to nie  mógłbyś  ze mną wytrzymać.-  uśmiechnęłam się do chłopaka -To dobrze, że ci nic nie jest- powiedział i przytulił mnie. Tak naprawdę ostatnio czułam się jakoś nie swojo. Dawno nie kontaktowałam się z Emily i nie wiem, co się u niej dzieje, a tym bardziej nie mam pojęcia co z mamą. Jak Dickowi odbija… wolę nie myśleć, co się może stać. Po prostu martwię się o nią, ale mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.

---------------------------------------------------------------------
Hej i bardzo przepraszam że dopiero teraz dodaje ale na śmieć zapomniałam że wczoraj była sobota...powinnam sobie budzik nastawiać albo coś w tym stylu...
Jak wam się podoba?Co robicie w wakacje?Ja osobiście jeżdżę rowerem w tą i spowrotem.......
Do następnego:)Pozdrawiam :D