DAGGER IN MY HEART

Rozdziały w każdą sobotę lub jeśli będą 4 komentarze, rozdział pojawi się wcześniej.

sobota, 20 września 2014

Rozdział 21

*tydzień później
Czułam się już znacznie lepiej i zaczynało mi brakować spacerów na świeżym powietrzu. Przez cały czas Nathan się mną troskliwie zajmował (wiem, brzmi to dziwnie, ale taka prawda) i nie pozwalał mi wychodzić z domu. Pilnował, żebym zdrowo się odżywiała, ciepło ubierała, miała zorganizowany czas i żebym się nie przemęczała.  Okazało się również, że potrafimy normalnie rozmawiać, bez żadnych wrzasków i przekleństw. Nawet opowiedział mi trochę o sobie. Innymi słowy chłopak okazał się całkiem miły. Byłam zdziwiona jego zachowaniem, ale nie zaprzeczę, że zdecydowanie wolałam go nowym wydaniu. Przeszkadzał mi tylko jeden maleńki szczegół.
- Nicole! !!!- Mimo wielu próśb i fochów nadal zwraca się do mnie pełnym imieniem. A mogło być tak pięknie.
- O co chodzi?- Spytałam schodząc po schodach.
- Skoro cały poprzedni tydzień musiałem się tobą zajmować, to teraz twoja kolej.- Powiedział z uśmieszkiem.
- Co masz na myśli?
- Przez cały…. No może nie cały tydzień będziesz robić obiady.
- Żartujesz?! Ja nie umiem gotować-  próbowałam się bronić, ale nie przychodziły mi do głowy żadne inne argumenty.
-Jack mówił coś innego. Podobno dużo gotowałaś i to całkiem nieźle.
- A on to niby skąd może wiedzieć?  - Ponownie spytałam. No to jest już kompletnym brakiem intymności. Przecież tylko raz czy dwa razem z Amy przygotowałam jakiś obiad, a to o niczym jeszcze nie świadczy.
-On każdą wolną chwilę poświęcał, żeby patrzeć, co się dzieje u ciebie i u twojej matki- rzucił beztrosko. Gdy to usłyszałam, zamurowało mnie i nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa.  
- A… Ale… Ja nie wiedziałam.
- Ale teraz wiesz, więc gotuj coś, bo głodny jestem.
- Nie wiem, na co masz ochotę.
- Cokolwiek byleby było szybko i smacznie- poinstruował mnie siadając przy stole.  Super. Zostałam wsypana przez własnego brata i niech on  tylko wróci to skopię  go za to, że przez niego mało co zawału nie dostałam jak mówili o samolocie, za to teraz  i za to, że nie powiedział ani słowa, że mnie śledził. To  już przesada. A wracając do obiadu, nie miała zielonego pojęcia, co ugotować, żeby spełniało wymagania Sykesa.  W dodatku on cały czas bezczelnie się na mnie gapił. Po krótkim namyśle stwierdziłam że zrobię pizzę.
- Pomożesz mi? Będzie szybciej.
-A niby w czym znowu ma ci pomagać? 
-Jak to znowu?- spytałam niepewnie;
- No normalnie, znowu- podniósł głos.
-Nie wiem o co ci chodzi- patrzyłam na niego ze zdziwieniem.
-Nie? Nie wiesz?!- zaczął się denerwować.
- Nie, nie wiem. Wyjaśnij- starałam się zachować spokojny ton głosu.
- A proszę bardzo!- Warknął- Pomogłem ci wydostać się z tamtej zjebanej rodziny- zaczął wyliczać na palcach - Chronię cię przed Jay'em, uratowałem cię dwa razy przed Dick'em,  pomagałem ci jak byłaś chora...
-Nie mów tak o mojej rodzinie-przerwałam mu- a przed Jay’em wcale nie musisz mnie chronić!- już chciałam wyjść- Jak to dwa razy mnie...? -spojrzałam na niego pytająco.
-W szpitalu i w domu, ale teraz wydaje mi się że mogłem cię tam zostawić, bo jesteś straszną egoistką!!! -Zaczął wrzeszczeć, na co ja wybiegłam z kuchni i niewiele  myśląc chciałam uciec z domu, niestety gdy złapała za klamkę… CHOLERNY SYKES musiał zamknąć drzwi na klucz.
- Tego szukasz?-spytał kpiąco bawiąc się  kluczem. Nie patrząc na niego, poszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Mało prawdopodobne było, że chłopak mógłby tu przyjść, ale na wszelki wypadek wolałam się jakoś odciąć od niego.  Nieco roztrzęsiona zsunęłam się po ścianie i jeszcze raz dokładnie przeanalizowałam wypowiedź Nathana. Nie rozumiem. Jak można być w jednej chwili miłym, a sekundę później wrzeszczeć bez powodu. Wcale nie prosiłam go, żeby mnie ratował. W każdej z tych sytuacji robił to z własnej woli. Bez przymusu. Tylko, że… musiałabym być jakaś niedorozwinięta, żeby myśleć, że robi to ze względu na mnie. Jedynie dla Jack’a się pofatygował i wyciągnął mnie kłopotów. No i skoro nie powiedział mi o tym wcześniej, pewnie wcale nie zamierzał, a teraz poniosły go emocje i się wygadał. Jeśli tak ma wyglądać reszta mojego pobytu tutaj, że Sykes najpierw udaje miłego, a później krzyczy na mnie o byle błahostkę, to nie chcę tu być.


Rozejrzałam się po pokoju i w jednej chwili zapragnęłam się wyprowadzić, wyjść na dwór, uciec… cokolwiek, byleby nie siedzieć w tym domu.  Usłyszałam pukanie, a po sekundzie zza drzwi do biegał głos Sykes.  Zignorowałam go. Był ostatnią osobą, którą miałam zamiar oglądać. Miałam nadzieję, że sobie pójdzie, ale nie ustępował.
- Nicol, wiem, że tam jesteś… Otwórz te drzwi- powtarzał non stop. Ale nawet słowem nie wspomniał, że chce przeprosić czy chociażby porozmawiać. Podeszłam do okna i dostałam olśnienia. Co prawda mam pokój na piętrze i to bez balkonu, ale obok jest dach werandy, więc  gdybym się złapała parapetu od okna na półpiętrze, mogłabym przeskoczyć,  a z dachu zejść łatwo, więc jaki to problem?
- Nicol, uprzedzam, że jeśli nie otworzysz tych drzwi, to zaraz sam je otworzę i wejdę do środka, słyszysz mnie?- tak, jasne, że słyszę, ale nie zamierzam cię słuchać, pomyślałam. Założyłam bluzę, biorąc głęboki wdech, weszłam na parapet. Raz, dwa, trzy… Odbijając  się  okna, zgrabnie przedostałam się na dach i nawet parapet na półpiętrze był niepotrzebny. Ostrożnie zeskoczyłam na ziemię i modląc się, żeby Sykes mnie usłyszał, pobiegłam w stronę lasu za ogrodem.   Znalazłam takie drzewo, na które mogłam wejść bez problemu i miałam stamtąd dobry widok na dom. Naciągnęłam rękawy bluzy, ponieważ było dość chłodno. Nagle usłyszała krzyk Nathana.
-NICOL!!!- był wściekły. Nie, wściekły to mało powiedziane. Wpadł w furię. Stał przy oknie i uważnie obserwował okolicę. Niestety nie miał szans mnie znaleźć. Jego reakcja nieco mnie rozbawiła. Po chwili wybiegł z domu i nerwowo zaczął się rozglądać.  Kilkakrotnie okrążył dom dookoła, ale bezskutecznie. Nie chciało mi się patrzeć na jego bezsensowne poszukiwania, dlatego postanowiłam wejść na inną gałąź. Zrobiłam zaledwie jeden krok, ale poczułam mały trzask. Okej, jeszcze panuję na sytuacją. Wygodnie rozsiadłam się na drzewie (jakkolwiek dziwnie to brzmi), założyłam słuchawki i włączyłam  playlistę- skoro oddał mi telefon, do woli słuchałam muzyki. Nie mogłam natomiast się przenieść gdzieś indziej, bo mogłabym uszkodzić gałąź, a tak to jeszcze dam radę zejść.
Piosenek było kilka i ze wszystkimi wiązała się ta sama historia.  Zazwyczaj było tak, że kiedy wracałam do domu po długich godzinach w szkole, oczywiście dochodziło do awantury z Dickiem. Wtedy zamykałam się u siebie w pokoju lub uciekłam z domu i godzinami słuchałam tego samego. Opierając się o pień, pociągnęłam pod brodę kolana i objęłam je rękami.  Robiło się coraz później, ale nie zamierzałam wracać. Cicho nucąc ulubioną melodię, wpatrywałam się las i wracałam myślami do różnych wydarzeń z życia.
Niespodziewanie coś uderzyło mnie w ramię. Wystraszona, rozejrzałam się dookoła i na drzewie kilka metrów dalej, zobaczyłam Sykesa. Po chwili przerażenie ustąpiło i na jego miejscu pojawiła się złość. Instynktownie wyłączyłam muzykę.  Nie odzywałam się.
- Jak na kryjówkę, wybrałaś słabe miejsce- powiedział jakby od niechcenia. Zignorowałam go.
- Pamiętasz, że nie możesz wychodzić sama z domu? Do jasnej cholery, przecież mogło ci się coś stać- zaczął się denerwować.- Zamierzasz mnie ignorować? Tak? Jak sobie chcesz.
Nadal mu nie odpowiadałam, tylko patrzyłam na swoje splecione dłonie.
- Chyba musimy wrócić do starych zasad kiedy trzeba cię non stop pilnować, nie sądzisz? Może byłabyś wtedy grzeczniejsza. A tak w ogóle Jack dzwonił. Jutro wracają. Nawet pytał o ciebie, ale powiedziałem, że chwilowo jesteś zajęta. Chyba nie skłamałem, bo przecież  ucieczka jest bardzo pasjonującym zajęciem.
- Nadal  chcesz milczeć? Proszę bardzo. Właśnie upodabniasz się do swojego tatulka. Gówno myślisz o innych i  zawsze chcesz postawić na swoim, a jak coś się sypie, spierdzielasz jak najdalej. Jesteś tak samo głupia jak on- Jak on śmie tak mówić?! Przecież to nieprawda! Nie chciałam, żeby widział jak bardzo mnie tym ranił, dlatego założyłam słuchawki i włączając muzykę, schowałam głowę między kolana.  Chłopak milczał, ale czułam, że mi się przygląda. Czemu najpierw mówił, że wyciągnął mnie z tego „bagna” i uwolnił od Dick’a, skoro zachowuje się tak samo jak on. Nie mógł sobie już odpuścić tego poniżania? Czemu moje życie musi być takie ciężkie? Czy już nie będę szczęśliwa? Zawsze muszę liczyć tylko na siebie.
Nie wiem ile czasu minęło. Piosenka dawno się skończyła, było już ciemno, a my siedzieliśmy w ciszy. Nagle moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Zmarzłam. Zwykła bluza nie był dobrym pomysłem.
- Nicol, wracasz do domu?- spytał Sykes już zupełnie innym głosem, spokojniejszym. Zamarzałaś, a chyba nie chcesz być znowu chora.- Czyżby wracała pan troskliwy? Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Chodź, porozmawiamy w do…- przerwał wpół słowa, zauważając łzy. Szybko wytarłam oczy.
- Możemy wracać- odparłam cicho. Chłopak natychmiast zeskoczył z drzewa, ale przy lądowaniu coś mu wypadło. Szybko to podniósł. Tym czymś był pistolet. Po co on go brał? O nie… Przez cały czas miał przy sobie broń, w każdej chwili mógł strzelić, chociaż ze  względu na Jack’a nie zrobiłby tego, ale to nie zmienia faktu, że miał przy sobie pistolet. Wpadłam w panikę. Co jak co, ale broń w każdej postaci mnie przeraża. Od zawsze bałam się wszelkiego rodzaju pistoletów. Przysunęłam się bliżej pnia.
- Schodzisz?- spytał, obserwując moje zachowanie. Pokręciłam głową.
- Przed chwilą mówiłaś co innego- chyba się zniecierpliwił.
- Ale przed chwilą nie wiedziałam, że masz przy sobie broń- odpowiedziałam.
-Ty się nadal tego boisz?- spytała rozbawiony, ale widząc moją minę westchnął i odłożył „niebezpieczną zabawkę” kilka kroków od siebie. No dobra, mogę zejść. Zsunęłam się jedną nogą, ale kiedy lekko oparłam się pękniętą gałąź, ona się złamała, a ja o mało nie spadłam. Świetnie. Teraz utknęłam na tym drzewie.
 - Skacz!
- Nie! Jak skoczę, to się połamię.
- A jak z dachu skakałaś to co? Wtedy nie myślałaś, że się połamiesz?
- Wtedy było widno i niżej. Stąd nie zeskoczę!
- Skacz.
- Powiedziałam, że
- Skacz, złapię cię- popatrzyłam na niego przerażona.  Równie dobrze może mnie nie złapać. Niby czemu mam mu wierzyć.- Nicol, nie bój się, bo obiecuję, że cię złapię.
No dobra. Najwyżej się połamię, albo skręcę kark. Raz się żyje.  Wdech i skoczyłam. Po sekundzie poczułam jak Sykes mocno mnie trzyma w swoich ramionach. Zaczął iść w stronę domu.
- Możesz mnie puścić.
- Mogę, ale wtedy możesz uciec.
- A pistolet?- zapytałam zdziwiona.
- Mam go w kieszeni z tyłu- odparł rozbawiony.  Znieruchomiałam. Jakim cudem?- Wziąłem go, jak panikowałaś, że się połamiesz.
                             ***
Siedzieliśmy w salonie, oglądaliśmy jakąś głupią komedię i jedliśmy zamówioną pizzę. Tja, miało być szybko i smacznie. Żadne z nas nie interesowało się fabułą filmu. Postanowiłam zapytać Sykesa o coś, co nie dawało mi spokoju.
- Jak długo tam siedziałeś?
- W sensie, że na drzewie? Wystarczająco długo, żeby posłuchać jak śpiewać. Masz niezły głos.
- Tak w ogóle to dziękuję, że jednak mnie uratowałeś wtedy- powiedziałam cicho.
- Spoko.  Nie bierz do siebie tego, co mówiłem o twoim ojcu. Nie jesteś do niego podobna- nagle wstał i wyszedł gdzieś, by po chwili wrócić z winem  i dwoma kieliszkami.
- Pijesz?- powiedział otwierając butelkę.
-Ale nie dużo- odparłam. Z towarzystwem wina skończyliśmy oglądać film, który stał się dużo zabawniejszy, niż wcześniej.  Nawet się nie zorientowałam kiedy Sykes przyniósł drugą butelkę, ale tym razem wódki. Jeśli chce mnie upić, to na razie radzi sobie doskonale. Gorzej ze mną, bo będąc pijana, wyprawiam różne głupoty.
- Tak w ogóle, nie chcę cię znowu zamakać w pokoju- wyznała Nathan siadając bliżej mnie.
- To dobrze, bo nie chcę tam siedzieć- odparłam radośnie.- Te reklamy są głupie- zrobiłam smutną minkę patrząc na telewizor.
- Gdzieś był pilot, ale go nie ma-  pocieszał mnie Nathan. Spróbowałam wstać, jednak alkohol robił swoje i natychmiast wyglądałam na kolanach chłopaka.
- Oj, ktoś tu znowu na mnie leci.
- Jak nie ma wyboru- zażartowałam. Nagle Nathan mnie pocałował. Bez wahania to odwzajemniłam.
-Co ty zrobiłeś?- zapytałam gdy się oderwaliśmy. Powinnam być na niego zła, ale za bardzo szumiało mi już w głowie. 
- Masz na myśli to?- Zapytał i znowu zaczął mnie całować.

- Mhm- odparłam i tym razem to ja zacząłem go całować. W pewnym wziął mnie na ręce i zaczęliśmy iść na górę.  Tak dokładniej to on szedł, a ja cały czas go całowałam.  Gdy położył mnie na łóżku, szeroko się uśmiechnęłam i przyciągnęłam go do siebie.


sobota, 13 września 2014

Rozdział 20

Siedzieliśmy w takiej pozycji jeszcze kilka minut. Nagle dzwonek do drzwi przerwał ten pocieszycielski uścisk. Załzawionymi oczami spojrzałam na chłopaka.
- Zostań, a ja sprawdzę kto przyszedł- szepnął i poszedł otworzyć. Po kilku sekundach wrócił – Idź jak najszybciej do siebie i bądź cicho- mówił pomagając mi wstać.  Nie sprzeczałam się i poszłam do swojego pokoju.

*Oczami Nathana*
-Hej...powiedziała Ariana. Ona to na wyczucie....Ciekawe co tu robi?
-Czego chcesz?- spytałem zdenerwowany.
- Miłe powitanie, bardzo w twoim stylu. Nie zaprosisz mnie?- zrobiła smutną minkę.
-  Nie mam ochoty. Po co przylazłaś?
- Stęskniłam się!-  niemal krzyknęła z głupim uśmieszkiem.
- A ja nie- mam już jej dość- gadaj po co tu jesteś albo się wynoś.
- Jay chce, żebyś mu pomógł znaleźć córkę Diaza- powiedziała znudzonym głosem łaskawie podając mi zdjęcie Nikki.
- A ja niby co mam do tego?
- Jak ją spotkasz, to masz ją dostarczyć do Jay’a albo załatwić.
- Jeśli to wszystko, to żegnam- chciałem zamknąć drzwi, ale ta uparta suka zablokowała je nogą.
- A nie tęskniłeś za mną przez te kilka miesięcy?-
- Nawet przez sekundę. Zajęty jestem. Nara!
- Ale misiaczku….- Chciała coś jeszcze dodać, ale ją odepchnąłem i zamknąłem drzwi. Ta zdzira to ostatnie na co mam ochotę i nienawidzę jak wpierdala się w moje sprawy, a poza tym mam większe problemy na głowie. Rzuciłem zdjęcie, które mi dała i poszedłem zobaczyć co z Młodą.

*Oczami Nikki*
Czułam się coraz gorzej, nawet nie mam siły ruszyć ręką. Ostatnio tak poważnie chorowałam, jak byłam mała. I nie miałam ochoty tego powtarzać.
 -Żyjesz?!- nie wiadomo skąd nagle pojawił się przy mnie Nathan. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Głowa mi pękała i co gorsza nie wiedziałam, co się dzieje. Chłopak podszedł do mnie i położył rękę na moim czole.
-Cholera! Ty masz gorączkę!
-Co...z Jack'iem?-spytałam resztkami sił, ignorując jego wcześniejszą wypowiedź. Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie dał mi zacząć.
-Nie wiem...- wzruszył ramionami- jak się czegoś dowiem, to ci powiem. Weź się lepiej połóż, prześpij czy coś, bo mam jeszcze parę spraw do załatwienia- powiedział kierując się w stronę wyjścia.
-Nathan?- zaczęłam niepewnie, a on spojrzał na mnie znudzony i jakby z pogardą. Spuściłam wzrok.- Nieważne już.
- Jak zaczęłaś to skończ- zainteresował się  z błyskiem w oku.
-Mógłbyś przynieść mi coś do picia?  
-A co będę z tego miał?-Zerknął na mnie z głupim uśmieszkiem ja. Idiota. Posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty i położyłam się na łóżku .No co on sobie myśli? Zboczeniec jeden! Cały czas nie daje mi spokoju myśl o tym, co usłyszałam rano w telewizji Skuliłam się do pozycji embrionalnej i odwróciłam głowę w stronę okna. Martwię się o nich i nie chcę, żeby coś im się stało.
- Masz- do pokoju wszedł Nathan i postawił na szafce obok gorącą herbatę.- Nie wychodź nigdzie, nie będzie mnie w domu, bo muszę coś załatwić i nie wiem kiedy wrócę- wytłumaczył i zniknął tak szybko jak się pojawił. Po chwili usłyszałam odjeżdżający samochód. Był już wieczór, słońce powoli zachodziło, a w pokoju panował półmrok.  Jedynie intensywny zapach herbatki owocowej świadczył przypominał, że chłopak tu przed chwilą był.

                                      *** 
*oczami Nathana*
Wróciłem do domu  jakoś przed północą. Sądziłem, że Nikki już dawno zasnęła, więc mogłem do niej zajrzeć. Kiedy jednak wszedłem do jej pokoju, doznałem lekkiego szoku. Dziewczyna siedziała na łóżku, cała rozpalona.  Nocna lampka dawała niewiele światłą, ale z daleka było widać, że ma zaszklone oczy i jest ledwo żywa.
-Czemu nie śpisz?- spytałem, podchodząc bliżej.
-A od kiedy się tym interesujesz?
- Ok, jak nie chcesz ze mną gadać i usłyszeć czego się dowiedziałem- odparłem wzruszając ramionami. Miałem wychodzić, ale dziewczyna mnie zatrzymała.
- O Amy i Jack’u?- spytała cicho?
-Teraz nagle chcesz ze mną gadać?- postanowiłem ją nieco podrażnić.
-Powiedz, czego się dowiedziałeś- spróbowała wstać z łóżka, ale była tak osłabiona, że od razu jej się zakręciło w głowie i… Odruchowo ją złapałem, chroniąc przed upadkiem. Przypomniały mi się pierwszy dni.
 -Znowu ratuję cię przed zderzeniem z podłogą- rzuciłem, sadzając ją na łóżku.
- Dziękuję, ale powiedz wreszcie
- Już, spokojnie. Złość piękności szkodzi- Nikki przewróciła oczami- Byłem na lotnisku.
Zrobiłem krótką przerwę, żeby zobaczyć jej reakcję. Nawet choroba nie zamaskowała tego, jak bardzo bała się brata i Amy.
- Byłem na lotnisku, pogadałem z kim trzeba i samolot, o którym mówili w wiadomościach to nie ten, którym lecieli Jack i Amy.  Zgadza się godzina i cała reszta, ale to na szczęście  nie oni. I jeszcze jedno, rano jedziemy do lekarza.

*oczami Nikki
Wczesnym rankiem obudził mnie Sykes każąc się szybko ogarnąć przed wyjazdem.  Źle się w nocy czułam i usnęłam dopiero po piątej, więc wstawanie o siódmej wcale nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Jakieś dwadzieścia minut później w ślimaczym tempie zeszłam do przedpokoju. Oczywiście Nathana nie było, czekał na mnie w samochodzie.
Podczas drogi panowała cisza. Nie przeszkadzało mi to, nie chciałam gadać i mogłam wykorzystać ten czas na drzemką.
- Cholera!!!- nagle wrzasnął chłopak, a ja spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.- Gliny nad gonią.
 Musiałam się powstrzymywać, żeby się nie uśmiechnąć. Odwróciłam głowę w drugą stronę, a po niecałej minucie staliśmy już na poboczu. Widać było, że Nathan jest wściekły, ale powoli odsunął szybę.
-Dzień dobry, starszy aspirat Jochan Brown. Poproszę dokumenty, panie Sykes.- Co? Skąd oni się znają?  Chłopak z z grymasem na twarzy podał mężczyźnie dokumenty.- Trzeci raz w tym tygodniu się widzimy.
Na te słowa o mało nie wybuchłam śmiechem. Sykes, groźny gangster, król na drogach, zatrzymany przez policję. W ostatniej chwili zakryłam usta dłonią, lekko się uśmiechając. Chłopak wrogo się na mnie spojrzał.
- Po co mnie pan zatrzymał?
- Dzisiaj tylko rutynowa kontrola.
- Czyli możemy już jechać?
- Chyba tak. Pańskiej dziewczynie coś się dzieje? -spytał zerkając na mnie. O nie, tym razem nie dam się wrobić. Sykes chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.
-Nie dziewczyna, tylko znajoma.
-W takim razie możecie już jechać.



Jak się okazało, lekarz, który mnie bada… od ponad piętnastu minut, to wujek Sykesa! Jak się o tym dowiedziałam, \ o mało co nie padłam.
- A tak między nami Nicole, nie sądzisz, że Nathan czasem nierozgarnięty?
- Słucham?-nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- Wiesz, niedawno rozmawiałam z siostrą i pochwaliła mi się, że jesteście razem- powiedział z uśmiechem, a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Zaraz cały świat dowie się, że z nim niby jestem. W duchu policzyłam do dziesięciu, a doktor kontynuował- zastanawiam się czy ci nie przeszkadzają bójki Natha. On czasem jest taki dziecinny… O głupoty bije się w klubach i jak zwykle przychodzi potem do mnie. Nie podoba mi się to no i może coś na to poradzisz, skoro….
-I co z nią?- zapytała Sykes wchodząc do gabinetu. Słysząc go, natychmiast się wyprostowałam i odetchnęłam z ulgą.
-Nathuś, spokojnie. To zwykły paskudny wirus- Nathuś? Czy ja jeszcze czegoś nie wiem?
-Wuuujku
- Wolisz, żebym nazywał cię…
- NIE! Wszystko z nią w porządku?

-Prawie. Jak nie będziesz pilnował swojej dziewczyny, to lada chwila złapie zapalenie płuc.
-Ale mogę zabrać ją do domu?
-Poczekaj, jeszcze recepta.- szybko wypisał lekarstwa wręczył Nathanowi karteczkę.- I najlepiej zapytaj co lubi jeść, bo musi się zdrowo odżywiać. No i pilnuj, żeby na dwór nie wychodziła, nie marzła i brała leki.
Super. O mnie chyba już całkowicie zapomnieli. Przecież też słyszę, więc doktor równie dobrze mógł mi o tym wszystkim powiedzieć.
-Idziemy- zakomunikował Nathan, na co ja wstałam i wyszliśmy. W samochodzie nie mogłam się powstrzymać i musiałam powiedzieć z lekkim uśmiechem:
-Tylko uważaj, żeby cię znowu policja nie załapała. -Chłopak spojrzał na mnie ze złością.

-Nie pozwalaj sobie! Jak zaraz cię tu wysadzę, to zobaczymy czy będziesz taka wyszczekana -warknął, na co przewróciłam oczami i odwróciłam się w stronę okna.

_________________________

Małe ogłoszenie:
Ze względu na to, że zaczęła się szkoła, trochę brakuje mi czasu na pisanie, więc pojawia się pytanie:
Czy chcecie rozdziały tylko w soboty? Czy mam dodawać w soboty lub jak są 4 komentarze, ale wtedy notki będą krótsze? 

wtorek, 9 września 2014

Rozdział 19


-Jesteś pewna, możemy jechać?- pyta się Jack po raz tysięczny.
-Tak, jestem pewna- powtarzam zdecydowanie.
-Na pewno?-dopytuje, a mi chyba zaraz puszczą nerwy. Spokojnie Nikki. Wdech, wydech.
-Idź już-zaczęłam lekko wypychać go z domu- i mnie nie denerwuj, bo jak ci zaraz kopa zasadzę, to wylądujesz prosto na  lotnisku- śmiałam się z zachowania brata. Nie powiem, bo Nathan też od rana jest w świetnym humorze. Wydaje mi się, że go ktoś podmienił. To jednak nie zmienia faktu, że nadal się go trochę boję.
- I ty Nikki przeciwko mnie?
-Ja? Nieeee...- odparłam z uśmiechem.
-Dobra, koniec tych pogaduszek- przerwał Nathan
-Okej, okej...
- Pa pa kochana- Amy rzuciła mi się na szyję- tylko bądź ostrożna.
 -Spróbuję i ty też na siebie uważaj- odwzajemniłam uścisk.
-Do zobaczenia wkrótce Jack- pożegnałam się z bratem.
-Nikki, jesteś pewna, że...- chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
-Jedź już! Bo zaczynasz mnie denerwować- powiedziałam z uśmiechem.
-Jak sobie życzysz. Pa pa Nikki- odparł i wyszli z domu. Co za upierdliwiec. Chyba porządnie muszę się zastanowić, czy to rzeczywiście mój brat.  Chociaż z drugiej strony jesteśmy tak samo opiekuńczy i dlatego on się tak o mnie martwi. Wtedy przypomniała mi się mama. Gdybym rzeczywiście się nią interesowała, nie doszłoby do wypadku i mama by teraz żyła... Mój humor momentalnie się pogorszył i nieco rozbolała mnie głowa.
- Nad czym tak medytujesz?- z rozmyślań wyrwał mnie głos osoby, która szczerze mnie nienawidzi, a ja muszę z nim spędzić całe dwa tygodnie.
- Nic ważnego- odparłam i chciałam odejść, ale Sykes nagle złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę tak, że nasze twarze dzieliły dosłownie trzy centymetry. Przez chwilę badawczo mi się przyglądał, a ja, pod wpływem jego spojrzenia, skuliłam się w sobie.
-Odzywaj się normalnie, bo chyba nie chcesz spędzić dwóch tygodni zamknięta w pokoju- warknął. Dobra, stop. Nie mogę mu pokazać, że się boję, ponieważ będzie miał z tego dużą satysfakcję. Ale... Jeju, jak on bosko pachnie i te jego oczy... Nie, wróć!
-Słyszysz, co mówię!?- złapał mocniej moją rękę.
-Tak, słyszę... mógłbyś mnie puścić? 
-Mógłbym, ale nie muszę - odparł chamsko z tym swoim wrednym uśmieszkiem. Nie miałam innego wyjścia i wyrwałam swoją rękę z uścisku chłopka. Ten najwidoczniej się tego nie spodziewał.
-Oooo... Niunia się zdenerwowała?- dodał,  a ja przewróciłam oczami i poszłam na górę.
-Za 15 minut widzę cię na dole- krzyknął za mną. Co on sobie myśli?  Że będę na każde jego skinienie? Nigdy w życiu. Zejdę kiedy będę chciała.
                                   
*oczami Nathana
-Cholera! Mówiłem ci że masz być na dole za 15 minut!-wszedłem do jej pokoju i zobaczyłem śpiącą Nikki. Trochę głupio mi się zrobiło no ale cóż....Zmuszony jestem zjeść sam. Może i jestem dla niej nie miły i chamski, ale lubię ją.

                                    ***
Siedziałem w salonie i z braku lepszego zajęcia oglądałem jakiś nudny film. Nawet bym się nie zorientował, że Nikki schodzi na dół, gdybym nie usłyszał jej kichnięcia.
-Ooo.... widzę, że księżna raczyła wyjść z pokoju- powiedziałem chcąc się z nią podrażnić. Dziewczyna jednak nie zareagowała.
- Masz coś na gardło?- spytała, a raczej wyszeptała z trudem. Kiedy się tak załatwiła?
- W kuchni poszukaj. Gdzie się tak przeziębiłaś?
- Nie wiem- odparła cicho i znowu kichnęła. Swoją drogo słodko kicha i tak zabawnie się przy tym marszczy.
- Na zdrowie.
- Dziękuję- odpowiedziała ledwie słyszalnym głosem i skierowała się do kuchni.

 *Oczami Nikki
Strasznie bolała mnie głowa i wszystkie mięśnie, a poruszanie się sprawiało mi nie mniej trudności niż gdybym miała chodzić po linie na wysokości kilkudziesięciu metrów będąc zdrowa. Jednak nie mogę pokazać Sykesowi jak beznadziejnie się czuję. Muszę jeszcze trochę się pomęczyć i znaleźć coś na gardło. Gdzie są te cholerne leki?! W kuchni? Kurde, ciekawe gdzie…
-Znalazłaś?- zza ściany dobiegł mnie głos chłopaka.
-Nie…- odparłam  trudem, ale wątpię, że to usłyszał.
- Czy tobie trzeba wszystko palcem pokazywać?- wpadł wściekły do kuchni- idź do pokoju i się połóż, to ci zaraz przyniosę.- Od tych jego wrzasków jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa. Zanim dojdę do swojego pokoju w takim stanie, miną wieki, ale trudno… Nie mam siły się z nim sprzeczać.
-Albo idź do salonu na kanapę- dodał szukając w szafce odpowiednich leków. Nic nie mówiąc poszłam do pokoju.
W połowie drogi tak bardzo zakręciło mi się w głowie, że na chwilę straciłam równowagę i gdyby nie stolik, leżałbym plackiem na podłodze. Przez moment musiałam stać w bezruchu, żeby dojść do siebie. Gdy było już lepiej, ruszyłam dalej. Tyle co usiadłam na kanapie, Nathan wyszedł z kuchni z tacą i jakimiś lekami.
-Chyba wyraźnie kazałem Ci się położyć?!
-Tak…. I właśnie to robię- powiedziałam z trudem.
-Weź to i popij, a później to i się połóż- podał mi szklankę z wodą i tabletkę słoniowych rozmiarów.
-Nie dam rady tego połknąć-  mój głos, który na początku wypowiedzi przypominał skrzek, przerodził się w szept.
-Biery i mnie nie denerwuj.
-To jest… za… duże- ledwo z siebie wydusiłam .
-To mam ci to jeszcze pogryźć?!- zdenerwował się.- Daj- powiedział znudzonym głosem i przełamał tabletkę na pół. -Ja idę na górę,  jak coś ci będzie potrzebne, to idź do kuchni.

                                   ***

Gdy się obudziłam, w dom panowała cisza. Chłopak chyba jeszcze siedział u siebie. Nie miałam siły podnosić się z kanapy, a nie zamierzałam bezczynnie leżeć. Moim jedynym ratunkiem był telewizor. Z moim szczęściem musiałam trafić na coś tak ekscytującego jak wiadomości, w których akurat pokazywali jakiś reportaż z… katastrofy dwóch samolotów, a JEDNYM Z NICH LECIELI AMY I JACK!!!!!!!
-NATHAN!!!- Zawołałam chłopaka tak głośno jak tylko potrafiłam w moim obecnym stanie.
- Kurwa, czego znowu?! Nie jestem Twoim służącym!- specjalnie szedł super wolno, żeby mnie zdenerwować. Gdy wreszcie doczłapał się do kanapy, pokazałam mu na wiadomości.
-No i …. Tylko po to mnie wołałaś? – zapytał niezadowolony, że musiał tu przyjść.
- Obejrzyj to- powiedziałam cicho, a w moich oczach zaczęły się zbierać łzy.
-Ale wielkie halo. Samolocik zrobił bum. Codziennie są tego typu katastrofy.
-Ale przecież jeden z tych samolotów to …. – nie skończyłam, bo Nathan szybko mi przerwał.
-Nawet tak nie myśl. Pewnie w tv się pomylili, a ty panikujesz. Zaraz zadzwonię i zobaczysz, że jest ok.
-Mam nadzieję…- dodałam cicho do siebie.
- Cholera, odbierz – Sykes zaczął niecierpliwie chodzić po pokoju. Kilka razy dzwonił do Amy i Jack’a.
- I… ?
- Nie odbierają- powiedział krótko.
- Czy to znaczy, że oni...- nie mogłam tego dokończyć. To było zbyt straszne.
- Nie, na pewno tak się nie stało- usiadł obok  mnie, a ja wtuliłam się w niego i rozpłakałam jak małe dziecko.

-Ciiii…. Pewnie telefony mają wyłączone. Wszystko z nimi okej- powiedział spokojnie przytulając  mnie mocnej i głaszcząc po głowie. Zaskoczył mnie tym gestem,  ale nie miałam siły protestować. 

sobota, 6 września 2014

Rozdział 18

Siedzimy sobie na kanapie w salonie i oglądamy jakiś horror. Amy przerażona wtula się w Jack'a, Sykes ogląda z zainteresowaniem,  a ja cholernie się nudzę bo ten film oglądałam już dobre kilkanaście razy.  W sumie znam go na pamięć i w najstraszniejszym momencie zebrało mi się na ziewanie. Szybko zakryłam usta dłonią.
-Nie rusza cię to?!- spytała ze zdziwieniem dziewczyna, podczas sceny scenie kiedy seryjny zabójca z szalonym uśmiechem i wielką radością tępym nożem odcina bardzo powoli zakładnikowi  palce u rąk.
-Nie- powiedziałam ze spokojem- już to oglądałam.
-To powiedz jak się skończy i będziemy mogli to wyłączyć- ucieszyła się Amy.
-NIE!!!-wykrzyczeli równocześnie Jack i Nathan, na co ja lekko się uśmiechnęłam. Groźny pan Sykes uwielbia filmy. Ciekawe.
-Przykro mi Amy, zostałaś przegłosowana- dodałam z udawanym smutkiem, ale  w duchu śmiałam się  z tej całej sytuacji.
- Dziękuję braciszku- zwróciła się chamskim głosem do Nathna.
-A, drobiazg siostrzyczko- odparł nie odrywając oczu od filmu.
-Idziesz ze mną na górę?-spytała
-Jasne- cicho ruszyłam za dziewczyną. Weszłyśmy do jej sypialni. Miała całkiem ładny pokój. Ściany pomalowane na jasny fiolet. Na prawo od drzwi znajdowało się ogromne okno i wyjście na taras, a po drugiej stronie stało ogromne łózko. Natomiast na wprost ustawiono meble. Wszystkie utrzymano w białych kolorach, które fantastycznie   kontrastowały z fioletowymi ścianami.
-Jak można oglądać takie dziwactwa? – zastanawiała się głośno Amy siadając na łóżku
-Normalnie, ale trzeba mieć mocne nerwy i… - ups, zagalopowałam się- eee… czasem jest to ciekawe- wymyśliłam na poczekaniu, ale dziewczyna zbyt dobrze mnie już znała i niestety nie uwierzyła.
- I… co? Bo słyszę, że coś kręcisz- usiadłam obok niej na łóżku opierając się o zagłówek. Wziełam głęboki oddech i nie patrząc na nią, wytłumaczyłam:
- Jest to fajna odskocznia od rzeczywistości. Przy takich filach musisz trochę wytężyć umysł i dzięki temu nie myślisz o własnych problemach. Przy nudnych komediach czy romansidłach nie trzeba się skupiać nad akcją. Zawsze z Emy oglądałyśmy horrory jak uciekałam z domu przed…
- Wystarczy, rozumiem- przerwała Amy i nagle na jej twarzy się szeroki uśmiech. Podeszła do szafy. Wyjęła z niej duże pudełko.
-Co to jest- spytałam z ciekawości.
-Zrobię ci paznokcie! – oznajmiła radośnie. Że co proszę?- Oj, Nikki, zgódź się. Od dawna mam ochotę się pobawić czyimiś paznokciami, ale nie ma nikogo odpowiedniego.
-No skoro tak ładnie prosisz, to nie ma sprawy. Tak właściwie sporo tego masz- Amy uśmiechnęła się radośnie i przystąpiła do zabawy. Była w swoim żywiole. Cały czas gadała o lakierach, ozdobach, wzorach, pomysłach… Całkiem miło się jej słuchało, a poza tym nie musiałam nic mówić. Kilkadziesiąt minut później mogłam podziwiać wspaniałe efekty je  pracy

-Wyszło lepiej niż myślałam- stwierdziła z zadowoleniem.
-Żartujesz? Są śliczne. Dziękuję- przytuliłam się do blondynki.
-Nie ma za co.- odparła odwzajemniając uścisk.-Chodź, pokarzemy chłopakom- Na mojej twarzy pojawił się grymas, ale dziewczyna go nie dostrzegła, bo złapała mnie za rękę i pociągnęła na schody. Z takim pośpiechem zbiegała do salonu, że nagle na jednym stopniu się poślizgnęła i pociągnęła mnie za sobą, nadal trzymając moją dłoń  w żelaznym uścisku. Przestraszona pisnęła głośno i w ostatniej chwili chwyciła się poręczy, ratując się przed upadkiem z niemal z połowy schodów. Niestety ja nie miałam tyle szczęścia i kiedy Amy chwyciła barierkę, wypuściła mnie. Wiedziałam, że za sekundę zderzę się z podłogą i przerażona, zamknęłam oczy. Kiedy zamiast twardych paneli, poczułam jak ktoś mnie łapie. Powoli podniosłam powieki i doznałam szoku. Pan-Nienawidzę-Nikki mnie złapał. Po nim prędzej spodziewałabym się, że pozwoli mi upaść i będzie się za mnie nabijał jak zwykle.
- Nic ci nie jest?- spytał uważnie mi się przyglądając, na mojej twarzy od razu pojawiły się rumieńce.
- Nie, dzięki- odparłam cicho- Możesz już puścić?
- Tak, jasne- szybko. Natychmiast mnie postawił, a ja się lekko od niego odsunęłam. Może i nasze relacje nie były tak lodowate jak na początku znajomości, ale nadal traktowałam go chłodno, a po tym jak zabił Dick’a, trochę się go bałam i wolałam unikać przebywania z nim sam na sam. Jack już tulił Amy.
-Nikki, tak bardzo cię przepraszam, cała jesteś?- dziewczyna od razu do mnie podbiegła, a Sykes poszedł na piętro.
- Spokojnie, nadal jestem w jednym kawałku. – powiedziałam z uśmiechem i skierowaliśmy się do kuchni. Jack zajadł się ciastkami, więc szybko mu kilka podwędziłam.
- A Nath to gdzie spytała Amy?
- U siebie, przecież przed chwilą go widziałaś- stwierdził Jack. Dziewczyna uśmiechnęła się w zabawny sposób i poszła do brata.
-Jack...coś się dzieje?- spytałam chłopaka.
-Nie, a dlaczego pytasz?
-Jesteś jakiś dziwny- powiedziałam niepewnie.
-Wydaje ci się – odparł z uśmiechem w stylu „wszystko jest dobrze” i przytulił mnie- Ale czasem to mam ochotę na wakacje.
-Wiesz co? Może zabrałbyś Amy na jakiś wyjazd kilkudniowy czy coś- zaproponowałam z uśmiechem i w tym momencie weszła dziewczyna.
- Co się tak szczerzycie?
- Moja siostra wysyła nas na urlop- wytłumaczył chłopak, a Amy uśmiechnęła się szeroko i klasnęła  w dłonie jak małe dziecko.
- Ale ja nie mogę nigdzie jechać- stwierdził Jack, a widząc pytające spojrzenie swojej narzeczonej, dodał- chodzi o sprawę z Jay’em, a pyzatym Nikki i Nath się pozabijają razem…- Amy zachichotała.
- Masz rację, ale pomysł z wyjazdem mi się podoba- przyznała dziewczyna.- I widzisz Nikki jakiego masz kochającego brata?
- Tak, dzięki, że się tak o mnie martwicie, ale czasem prze….
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Uwierz mi Nikki, ale my nie przesadzamy. Tak trzeba i my po prostu… - nie skończyła, ponieważ do pomieszczenia padł Nathan trzaskając drzwiami.
-Cholera!!! Pojebane psy!!!- zaczął wrzeszczeć.
-Nath? Co się stało?- spytała Amy
- Pięć stów mandatu, bo kierunkowskazu nie było kurwa- Wściekał się chłopak, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech, natomiast Jack, widząc moją reakcję, roześmiała się na całego.-Ciebie to kurwa śmieszy?-spytał Jacka
-No....przecież nie pierwszy raz cię złapali za to samo. W tym miesiącu to będzie już chyba- Jack udawał, że głęboko na czymś myśli. Nathan mnie zauważył. Niedobrze.
-Ooo… Nicol....Nie wiedziałem cię i się kurwa nie śmiej, bo to nie jest śmieszne!-mówił nachylając się nade mną. Momentalnie zamilkłam i skuliłam się unikając jego spojrzenia.
-No między innymi dlatego nie chcę jechać- stwierdził Jack.
-Czy ja o czymś nie wiem?-zainteresował się Sykes, odsuwając się ode mnie.
- Nikki chciała zachęcić mnie i Amy do urlopu rzucił beztrosko Jack.
-I dlaczego nie chcecie jechać? – spytał zaskoczony. Kompletnie mnie zamurowało.
-CO?!-zakrztusił się Jack
-Jakie co? Pytam się czemu nie chcecie jechać.
-Bo się pozabijacie bez opieki.
-Ha ha ha. Bardzo śmieszne. O swoją siostrzyczkę nie musisz się bać- powiedział głaskając mnie po głowie jak małe dziecko.  Szybko odchyliłam głowę uciekając przed jego dotykiem.
-Ale…- Amy chciała zainterweniować.
-Żadne „ale”.  Jak wrócicie, będziemy żywi i postaram się nie wydrapać mu oczu...- odparłam, na co Sykes bardzo dziwnie się na mnie spojrzał.
-Jesteście pewni? – spytał Jack.

- Tak! A teraz pakować się!- zarządził Sykes.