Czułam się
już znacznie lepiej i zaczynało mi brakować spacerów na świeżym powietrzu.
Przez cały czas Nathan się mną troskliwie zajmował (wiem, brzmi to dziwnie, ale
taka prawda) i nie pozwalał mi wychodzić z domu. Pilnował, żebym zdrowo się
odżywiała, ciepło ubierała, miała zorganizowany czas i żebym się nie
przemęczała. Okazało się również, że
potrafimy normalnie rozmawiać, bez żadnych wrzasków i przekleństw. Nawet
opowiedział mi trochę o sobie. Innymi słowy chłopak okazał się całkiem miły.
Byłam zdziwiona jego zachowaniem, ale nie zaprzeczę, że zdecydowanie wolałam go
nowym wydaniu. Przeszkadzał mi tylko jeden maleńki szczegół.
- Nicole!
!!!- Mimo wielu próśb i fochów nadal zwraca się do mnie pełnym imieniem. A
mogło być tak pięknie.
- O co
chodzi?- Spytałam schodząc po schodach.
- Skoro cały
poprzedni tydzień musiałem się tobą zajmować, to teraz twoja kolej.- Powiedział
z uśmieszkiem.
- Co masz na
myśli?
- Przez
cały…. No może nie cały tydzień będziesz robić obiady.
-
Żartujesz?! Ja nie umiem gotować-
próbowałam się bronić, ale nie przychodziły mi do głowy żadne inne
argumenty.
-Jack mówił
coś innego. Podobno dużo gotowałaś i to całkiem nieźle.
- A on to
niby skąd może wiedzieć? - Ponownie
spytałam. No to jest już kompletnym brakiem intymności. Przecież tylko raz czy
dwa razem z Amy przygotowałam jakiś obiad, a to o niczym jeszcze nie świadczy.
-On każdą
wolną chwilę poświęcał, żeby patrzeć, co się dzieje u ciebie i u twojej matki-
rzucił beztrosko. Gdy to usłyszałam, zamurowało mnie i nie mogłam wydusić z
siebie żadnego słowa.
- A… Ale… Ja
nie wiedziałam.
- Ale teraz wiesz,
więc gotuj coś, bo głodny jestem.
- Nie wiem,
na co masz ochotę.
- Cokolwiek
byleby było szybko i smacznie- poinstruował mnie siadając przy stole. Super. Zostałam wsypana przez własnego brata i
niech on tylko wróci to skopię go za to, że przez niego mało co zawału nie
dostałam jak mówili o samolocie, za to teraz
i za to, że nie powiedział ani słowa, że mnie śledził. To już przesada. A wracając do obiadu, nie miała
zielonego pojęcia, co ugotować, żeby spełniało wymagania Sykesa. W dodatku on cały czas bezczelnie się na mnie
gapił. Po krótkim namyśle stwierdziłam że zrobię pizzę.
- Pomożesz
mi? Będzie szybciej.
-A niby w
czym znowu ma ci pomagać?
-Jak to
znowu?- spytałam niepewnie;
- No
normalnie, znowu- podniósł głos.
-Nie wiem o
co ci chodzi- patrzyłam na niego ze zdziwieniem.
-Nie? Nie
wiesz?!- zaczął się denerwować.
- Nie, nie
wiem. Wyjaśnij- starałam się zachować spokojny ton głosu.
- A proszę bardzo!-
Warknął- Pomogłem ci wydostać się z tamtej zjebanej rodziny- zaczął wyliczać na
palcach - Chronię cię przed Jay'em, uratowałem cię dwa razy przed Dick'em, pomagałem ci jak byłaś chora...
-Nie mów tak
o mojej rodzinie-przerwałam mu- a przed Jay’em wcale nie musisz mnie chronić!-
już chciałam wyjść- Jak to dwa razy mnie...? -spojrzałam na niego pytająco.
-W szpitalu
i w domu, ale teraz wydaje mi się że mogłem cię tam zostawić, bo jesteś
straszną egoistką!!! -Zaczął wrzeszczeć, na co ja wybiegłam z kuchni i niewiele
myśląc chciałam uciec z domu, niestety
gdy złapała za klamkę… CHOLERNY SYKES musiał zamknąć drzwi na klucz.
- Tego
szukasz?-spytał kpiąco bawiąc się kluczem. Nie patrząc na niego, poszłam do
swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Mało prawdopodobne było, że chłopak mógłby tu
przyjść, ale na wszelki wypadek wolałam się jakoś odciąć od niego. Nieco roztrzęsiona zsunęłam się po ścianie i
jeszcze raz dokładnie przeanalizowałam wypowiedź Nathana. Nie rozumiem. Jak
można być w jednej chwili miłym, a sekundę później wrzeszczeć bez powodu. Wcale
nie prosiłam go, żeby mnie ratował. W każdej z tych sytuacji robił to z własnej
woli. Bez przymusu. Tylko, że… musiałabym być jakaś niedorozwinięta, żeby
myśleć, że robi to ze względu na mnie. Jedynie dla Jack’a się pofatygował i
wyciągnął mnie kłopotów. No i skoro nie powiedział mi o tym wcześniej, pewnie
wcale nie zamierzał, a teraz poniosły go emocje i się wygadał. Jeśli tak ma
wyglądać reszta mojego pobytu tutaj, że Sykes najpierw udaje miłego, a później
krzyczy na mnie o byle błahostkę, to nie chcę tu być.
Rozejrzałam
się po pokoju i w jednej chwili zapragnęłam się wyprowadzić, wyjść na dwór,
uciec… cokolwiek, byleby nie siedzieć w tym domu. Usłyszałam pukanie, a po sekundzie zza drzwi
do biegał głos Sykes. Zignorowałam go.
Był ostatnią osobą, którą miałam zamiar oglądać. Miałam nadzieję, że sobie
pójdzie, ale nie ustępował.
- Nicol,
wiem, że tam jesteś… Otwórz te drzwi- powtarzał non stop. Ale nawet słowem nie
wspomniał, że chce przeprosić czy chociażby porozmawiać. Podeszłam do okna i
dostałam olśnienia. Co prawda mam pokój na piętrze i to bez balkonu, ale obok
jest dach werandy, więc gdybym się
złapała parapetu od okna na półpiętrze, mogłabym przeskoczyć, a z dachu zejść łatwo, więc jaki to problem?
- Nicol,
uprzedzam, że jeśli nie otworzysz tych drzwi, to zaraz sam je otworzę i wejdę
do środka, słyszysz mnie?- tak, jasne, że słyszę, ale nie zamierzam cię
słuchać, pomyślałam. Założyłam bluzę, biorąc głęboki wdech, weszłam na parapet.
Raz, dwa, trzy… Odbijając się okna, zgrabnie przedostałam się na dach i
nawet parapet na półpiętrze był niepotrzebny. Ostrożnie zeskoczyłam na ziemię i
modląc się, żeby Sykes mnie usłyszał, pobiegłam w stronę lasu za ogrodem. Znalazłam takie drzewo, na które mogłam
wejść bez problemu i miałam stamtąd dobry widok na dom. Naciągnęłam rękawy
bluzy, ponieważ było dość chłodno. Nagle usłyszała krzyk Nathana.
-NICOL!!!-
był wściekły. Nie, wściekły to mało powiedziane. Wpadł w furię. Stał przy oknie
i uważnie obserwował okolicę. Niestety nie miał szans mnie znaleźć. Jego
reakcja nieco mnie rozbawiła. Po chwili wybiegł z domu i nerwowo zaczął się
rozglądać. Kilkakrotnie okrążył dom
dookoła, ale bezskutecznie. Nie chciało mi się patrzeć na jego bezsensowne
poszukiwania, dlatego postanowiłam wejść na inną gałąź. Zrobiłam zaledwie jeden
krok, ale poczułam mały trzask. Okej, jeszcze panuję na sytuacją. Wygodnie
rozsiadłam się na drzewie (jakkolwiek dziwnie to brzmi), założyłam słuchawki i
włączyłam playlistę- skoro oddał mi
telefon, do woli słuchałam muzyki. Nie mogłam natomiast się przenieść gdzieś
indziej, bo mogłabym uszkodzić gałąź, a tak to jeszcze dam radę zejść.
Piosenek
było kilka i ze wszystkimi wiązała się ta sama historia. Zazwyczaj było tak, że kiedy wracałam do domu
po długich godzinach w szkole, oczywiście dochodziło do awantury z Dickiem.
Wtedy zamykałam się u siebie w pokoju lub uciekłam z domu i godzinami słuchałam
tego samego. Opierając się o pień, pociągnęłam pod brodę kolana i objęłam je
rękami. Robiło się coraz później, ale
nie zamierzałam wracać. Cicho nucąc ulubioną melodię, wpatrywałam się las i
wracałam myślami do różnych wydarzeń z życia.
Niespodziewanie
coś uderzyło mnie w ramię. Wystraszona, rozejrzałam się dookoła i na drzewie
kilka metrów dalej, zobaczyłam Sykesa. Po chwili przerażenie ustąpiło i na jego
miejscu pojawiła się złość. Instynktownie wyłączyłam muzykę. Nie odzywałam się.
- Jak na kryjówkę,
wybrałaś słabe miejsce- powiedział jakby od niechcenia. Zignorowałam go.
- Pamiętasz,
że nie możesz wychodzić sama z domu? Do jasnej cholery, przecież mogło ci się
coś stać- zaczął się denerwować.- Zamierzasz mnie ignorować? Tak? Jak sobie
chcesz.
Nadal mu nie
odpowiadałam, tylko patrzyłam na swoje splecione dłonie.
- Chyba
musimy wrócić do starych zasad kiedy trzeba cię non stop pilnować, nie sądzisz?
Może byłabyś wtedy grzeczniejsza. A tak w ogóle Jack dzwonił. Jutro wracają.
Nawet pytał o ciebie, ale powiedziałem, że chwilowo jesteś zajęta. Chyba nie
skłamałem, bo przecież ucieczka jest
bardzo pasjonującym zajęciem.
- Nadal chcesz milczeć? Proszę bardzo. Właśnie
upodabniasz się do swojego tatulka. Gówno myślisz o innych i zawsze chcesz postawić na swoim, a jak coś
się sypie, spierdzielasz jak najdalej. Jesteś tak samo głupia jak on- Jak on
śmie tak mówić?! Przecież to nieprawda! Nie chciałam, żeby widział jak bardzo
mnie tym ranił, dlatego założyłam słuchawki i włączając muzykę, schowałam głowę
między kolana. Chłopak milczał, ale
czułam, że mi się przygląda. Czemu najpierw mówił, że wyciągnął mnie z tego
„bagna” i uwolnił od Dick’a, skoro zachowuje się tak samo jak on. Nie mógł
sobie już odpuścić tego poniżania? Czemu moje życie musi być takie ciężkie? Czy
już nie będę szczęśliwa? Zawsze muszę liczyć tylko na siebie.
Nie wiem ile
czasu minęło. Piosenka dawno się skończyła, było już ciemno, a my siedzieliśmy
w ciszy. Nagle moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Zmarzłam. Zwykła bluza nie był
dobrym pomysłem.
- Nicol,
wracasz do domu?- spytał Sykes już zupełnie innym głosem, spokojniejszym.
Zamarzałaś, a chyba nie chcesz być znowu chora.- Czyżby wracała pan troskliwy?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Chodź,
porozmawiamy w do…- przerwał wpół słowa, zauważając łzy. Szybko wytarłam oczy.
- Możemy
wracać- odparłam cicho. Chłopak natychmiast zeskoczył z drzewa, ale przy
lądowaniu coś mu wypadło. Szybko to podniósł. Tym czymś był pistolet. Po co on
go brał? O nie… Przez cały czas miał przy sobie broń, w każdej chwili mógł
strzelić, chociaż ze względu na Jack’a
nie zrobiłby tego, ale to nie zmienia faktu, że miał przy sobie pistolet.
Wpadłam w panikę. Co jak co, ale broń w każdej postaci mnie przeraża. Od zawsze
bałam się wszelkiego rodzaju pistoletów. Przysunęłam się bliżej pnia.
- Schodzisz?-
spytał, obserwując moje zachowanie. Pokręciłam głową.
- Przed
chwilą mówiłaś co innego- chyba się zniecierpliwił.
- Ale przed
chwilą nie wiedziałam, że masz przy sobie broń- odpowiedziałam.
-Ty się
nadal tego boisz?- spytała rozbawiony, ale widząc moją minę westchnął i odłożył
„niebezpieczną zabawkę” kilka kroków od siebie. No dobra, mogę zejść. Zsunęłam
się jedną nogą, ale kiedy lekko oparłam się pękniętą gałąź, ona się złamała, a
ja o mało nie spadłam. Świetnie. Teraz utknęłam na tym drzewie.
- Skacz!
- Nie! Jak
skoczę, to się połamię.
- A jak z
dachu skakałaś to co? Wtedy nie myślałaś, że się połamiesz?
- Wtedy było
widno i niżej. Stąd nie zeskoczę!
- Skacz.
-
Powiedziałam, że
- Skacz,
złapię cię- popatrzyłam na niego przerażona.
Równie dobrze może mnie nie złapać. Niby czemu mam mu wierzyć.- Nicol,
nie bój się, bo obiecuję, że cię złapię.
No dobra.
Najwyżej się połamię, albo skręcę kark. Raz się żyje. Wdech i skoczyłam. Po sekundzie poczułam jak
Sykes mocno mnie trzyma w swoich ramionach. Zaczął iść w stronę domu.
- Możesz
mnie puścić.
- Mogę, ale
wtedy możesz uciec.
- A
pistolet?- zapytałam zdziwiona.
- Mam go w
kieszeni z tyłu- odparł rozbawiony. Znieruchomiałam. Jakim cudem?- Wziąłem go, jak
panikowałaś, że się połamiesz.
***
Siedzieliśmy
w salonie, oglądaliśmy jakąś głupią komedię i jedliśmy zamówioną pizzę. Tja,
miało być szybko i smacznie. Żadne z nas nie interesowało się fabułą filmu.
Postanowiłam zapytać Sykesa o coś, co nie dawało mi spokoju.
- Jak długo
tam siedziałeś?
- W sensie,
że na drzewie? Wystarczająco długo, żeby posłuchać jak śpiewać. Masz niezły
głos.
- Tak w
ogóle to dziękuję, że jednak mnie uratowałeś wtedy- powiedziałam cicho.
-
Spoko. Nie bierz do siebie tego, co
mówiłem o twoim ojcu. Nie jesteś do niego podobna- nagle wstał i wyszedł
gdzieś, by po chwili wrócić z winem i
dwoma kieliszkami.
- Pijesz?-
powiedział otwierając butelkę.
-Ale nie
dużo- odparłam. Z towarzystwem wina skończyliśmy oglądać film, który stał się
dużo zabawniejszy, niż wcześniej. Nawet
się nie zorientowałam kiedy Sykes przyniósł drugą butelkę, ale tym razem wódki.
Jeśli chce mnie upić, to na razie radzi sobie doskonale. Gorzej ze mną, bo
będąc pijana, wyprawiam różne głupoty.
- Tak w
ogóle, nie chcę cię znowu zamakać w pokoju- wyznała Nathan siadając bliżej
mnie.
- To dobrze,
bo nie chcę tam siedzieć- odparłam radośnie.- Te reklamy są głupie- zrobiłam
smutną minkę patrząc na telewizor.
- Gdzieś był
pilot, ale go nie ma- pocieszał mnie
Nathan. Spróbowałam wstać, jednak alkohol robił swoje i natychmiast wyglądałam
na kolanach chłopaka.
- Oj, ktoś
tu znowu na mnie leci.
- Jak nie ma
wyboru- zażartowałam. Nagle Nathan mnie pocałował. Bez wahania to
odwzajemniłam.
-Co ty
zrobiłeś?- zapytałam gdy się oderwaliśmy. Powinnam być na niego zła, ale za
bardzo szumiało mi już w głowie.
- Masz na
myśli to?- Zapytał i znowu zaczął mnie całować.
- Mhm-
odparłam i tym razem to ja zacząłem go całować. W pewnym wziął mnie na ręce i
zaczęliśmy iść na górę. Tak dokładniej
to on szedł, a ja cały czas go całowałam. Gdy położył mnie na łóżku, szeroko się
uśmiechnęłam i przyciągnęłam go do siebie.